Słoneczny dzień, więc przed ośrodkiem zwanym Niebiańskim stoją wózki i chodziki. Ci na wózkach – zwykle niewiele po dwudziestce. Niejednego, przez drżenia kończyn, można by wziąć za chorego na parkinsona. Innym laik mógłby przypisać porażenie mózgowe, tak mają poprzykurczane i pogięte ciała. Ci, którzy pomagają wózkom dotrzeć do stołówki czy w inne miejsca wandzińskiej enklawy, są z poprzedniego rzutu, gdy jeszcze narkotyki nie czyniły tak spektakularnych spustoszeń. To narkomani z 20, 25-letnim stażem. – Ci po kompocie w miarę się trzymają. Gorzej po nowszych wynalazkach – albo na nogi pada, albo na umysł – mówią weterani. Kompociarze, którzy z narkotykami zaczęli dekady temu, dzisiaj niczym niańki obsługują narkomanów młodszych o niemal dwa pokolenia. Przystawiają im do ust kubki z napojami, karmią batonikami, podsuwają zapalone papierosy.
Inny raj
Niebiański wziął nazwę od koloru tynku, który źle się sprzedawał i producent przekazał go w darze. Oddział jest cząstką dużego kompleksu – największego w Polsce – jaki przez 20 lat w leśnej osadzie Wandzin (3 km od szosy, 5 km od najbliższej wsi) nad malowniczym jeziorem zdołał stworzyć Donat Kuczewski, lider Stowarzyszenia Solidarni Plus, powstałego w 1989 r. z inicjatywy Marka Kotańskiego. Trafiają tu osoby z HIV/AIDS, głównie uzależnione od narkotyków, które zaraziły się przez igłę.
Ci, którzy w ostatnich latach trafiają do Niebiańskiego, są wyraźnie bardziej chorzy niż kiedyś. Tamci przyjeżdżali w stanie wycieńczenia, ale chodzący, zdolni zadbać o siebie – mimo HIV.