W normalnych okolicznościach pewnie nigdy by się nie spotkali. W normalnych, czyli gdyby nie wylądowali na ulicy. Do stereotypu im jednak daleko: są czyści, zadbani, woni alkoholu od nich nie poczujesz. Tym bardziej, odkąd są aktorami – grają w teatrze bezdomnych.
I pojawił się anioł
Eugeniusz (60 lat), bezdomny od dwóch lat, opowiada: – Pechowa seria mi się trafiła. Zabili moją żonę. Matka dostała miażdżycy cukrzycowej, ja zaćmy. W krótkim czasie ruina: matka nie ma nóg, ja nie mogę pomóc, bo nie widzę, po żonie straszna pustka. Przychodzili znajomi, rodzina. Chcieli pomóc. Ale ile można wytrzymać?
Eugeniusz dzwoni po brata, mówi: „Przyjeżdżaj, matką się zajmiesz”. Ale co z nim? Jeszcze ślepca ma mieć na karku? Przyjaciel i synowie chcą go przyjąć do siebie. Odmawia. Mówi: poszedłby do jednego, reszta się obrazi. Stawia podpisy na dokumentach, bo bratu przekazuje dom, i krzyżyk na poprzednim życiu, bo jego i tak już nie ma. Rusza w Polskę. Na ślepo – szuka szpitala, gdzie przywrócą mu wzrok. Ale wszędzie słyszy to samo: „Gdyby pan był bezdomnym, to moglibyśmy pana wkleić, bo mamy pulę socjalną. A tak? Trzeba płacić”. Te słowa zapadają mu w pamięć. Gdy traci meldunek, znajduje szpital, gdzie operują mu oko. Jedno, bo takie zasady, taka służba zdrowia, takie życie. Na operację drugiego czeka od dwóch lat.
Ryszard (49 lat), bez meldunku od 20 lat. Początkowo też mu się powodzi. Za komuny oficjalnie pracuje jako instruktor w zakładzie pracy chronionej, nieoficjalnie – jeździ za granicę, na handel. Opowiada: – Kawa, czekolada, gumy do żucia, dezodoranty, takie rzeczy się przywoziło. W ciągu miesiąca potrafiłem kilka pensji zarobić. W trzy miesiące miałem na malucha.
W 1991 r. wygrywa wczasy na Majorce. Tam poznaje kobietę, dla niej przenosi się do Warszawy. Związek się kończy, ale przygoda Ryszarda ze stolicą nie, bo zaczyna pracę w Spółdzielni Inwalidów, poznaje nową dziewczynę. Od jej rodziców kupuje działkę, na raty, stówę tygodniowo za nią spłaca, papierów żadnych nie podpisuje. – Myślałem, że to normalni ludzie.
Któregoś dnia przyjeżdża obcy facet. Działka jest jego własnością. On papiery ma, a Ryszard nie. Kop na bruk. Wtedy się zaczęło.
Jadwiga (44 lata), bezdomna od pięciu lat, z wykształcenia jest katechetką. Z zamiłowania – animatorką. Gdzie jej los nie rzuci, organizuje szkolne apele, teatrzyki, dyskoteki i ogniska, pomaga dzieciom z rodzin patologicznych. Ma też trójkę własnych. I męża, i dom z ogródkiem.
Któregoś dnia rano idzie na mszę, później do szkoły. Lekcję zaczęła od modlitwy z gitarą. Dzieci się cieszą, śpiewają, skaczą i Jadwiga też. Gdy opada z podskoku, czuje silny ból w kręgosłupie. Lekarz zapisuje jej zastrzyki. Kolejny stwierdza uszkodzenie nerwów słuchowych. Jadwiga nie może wrócić do pracy. A w domu mąż. – Znęcał się nade mną i dziećmi. Dostałam rozwód, sąd orzekł o jego winie. Podzieliliśmy dom na pół, ale nieformalnie. Co miałam począć, bezrobotna matka z trójką dzieci? Nie dostałam renty, a mąż zmienił zamki w drzwiach.
Trochę się tuła z dziećmi to tu, to tam, aż w końcu trafia na bruk. Gdy dzieci wracają do ojca, staje na moście, wlepia wzrok w płynącą rzekę, myśli. Nie chce na bruk. Woli już na tamten świat. – Nagle podszedł do mnie jakiś człowiek i zapytał, czy wszystko w porządku. Ten anioł zaprowadził mnie na terapię dla ofiar przemocy. Wzięłam się w garść. Pojechałam do Warszawy walczyć o siebie i dzieci.
Jak Dom nazwać domem
Mieszkają to tu, to tam. Ośrodki dla bezdomnych, schroniska. Jak wyjdzie.
Eugeniusz jak na bezdomnego ma napięty grafik: jest kucharzem w schronisku, fotografem portretującym ludzi z dworca (ma na koncie wystawę), wolontariuszem w Korpusie Pomocy przy Zborze Baptystów. Pomaga rodzinom w trudnej sytuacji, prowadzi magazyn z darami dla potrzebujących, wozi bezdomnych do przychodni Lekarzy Nadziei. Nigdy nie narzeka. – Pamiętam, jak wiozłem jednego faceta. Jak zdjął buty, to razem ze skórą, tylko goła kość i białe robaczki zostały. Lekarze nieraz pytają, czy się nie boi, że złapie jakąś zarazę. – Lepiej umrzeć za coś, niż żyć po nic.
Ryszard przez 20 lat zalicza klatki schodowe, dworce, kartony, wreszcie kilka schronisk. Na puszki chodzi albo złom zbiera, żeby na coś do jedzenia i papierosy było. Gdy łamie nogę, trafia do Domu Ludzi Bezdomnych i Niepełnosprawnych Markot 1, a jak zdejmują mu gips, zatrudnia się przy rozdawaniu „Metra”. W ośrodku mu się nudzi, ma też ciągłe spięcia z gospodarzem, więc wraca nad Wisłę, do namiotu, a pracę traci. Za roznoszenie gazet bierze się jeszcze raz, w kolejnym ośrodku. Tym razem kolportuje „Wspak”, społeczno-kulturalny magazyn Akcji Przedsiębiorczej Filantropii. Tak trafia na Centralny. Dostaje połowę ceny od każdej gazetki – 2,50 zł.
Od kilku dni pracuje jako ochroniarz, a od kilku miesięcy wynajmuje pokoik, więc formalnie nie jest już bezdomnym. Mentalnie będzie nim jeszcze długo, może do końca życia. – Z tamtych czasów zostało mi, że jak widzę porzucony na ulicy telewizor, to mnie swędzi, żeby go rozebrać i wyciągnąć z niego miedź. I że wciąż wielu spraw nie mogę załatwić. Brak adresu w dowodzie skutecznie utrudnia życie.
Domem Jadwigi od dwóch lat jest ośrodek Tylko z Darów Miłosierdzia. – Tylko jak nazwać to domem, skoro w jednym pomieszczeniu mieszka 30 obcych sobie osób? Tłok, mdły zapach i przekleństwa...
Każdy jej dzień wygląda tak samo. Po śniadaniu wyrusza w miasto. Żebrze. Ale nie o pieniądze. – Biegam po urzędach, ministerstwach, instytucjach i składam pisma. Proszę o pomoc, o rentę na chory kręgosłup, o dom, w którym będę mogła zamieszkać z dziećmi. Próbuję skończyć studia. Przed pracą w szkole byłam pielęgniarką. Chcę wrócić do zawodu.
Na huśtawce
Ich przygoda z teatrem zaczyna się tak: Grzegorz Ciach, student Wyższej Szkoły Nauk Społecznych Pedagogium, przyprowadza na uczelnię kilku bezdomnych. Zróbmy coś z nimi – mówi. Profesor Marek Konopczyński, rektor Pedagogium, zgadza się bez wahania. Już w 1991 r. wraz z Mariolą Daszkiewicz, absolwentką warszawskiej PWST, przeprowadził pierwszy na świecie eksperyment skrzyżowania resocjalizacji i teatru. Z tej hybrydy wyłoniła się Scena Coda – teatr resocjalizacyjny, w którym występowały wychowanki Schroniska dla Nieletnich i Zakładu Poprawczego w Warszawie Falenicy.
I nagle pojawia się pomysł na jego reaktywację w nowej odsłonie. – Gdy przyszli, byłem przerażony. Wyglądali naprawdę źle – mówi o bezdomnych aktorach prof. Konopczyński, reżyserka Mariola Daszkiewicz też poczuła się przerażona. – Pierwsze spotkanie to było oswajanie się ze sobą. Spoglądali na nas z dystansem. Zastanawiali się, czy warto nam zaufać.
Później Ryszard przyzna, że na początku podchodził do tematu z paskudną nieufnością – tak mówi. Opowie, jak Agata, redaktorka gazety „Wspak”, tłukła mu do głowy, żeby wziął w tym udział, a on się panicznie bał. – Gdzie ja na deski, przed żywą publicznością?!
Reżyserka wraz ze scenarzystką Marią Lewandowską chcą na początek przełamać lody ciepłą herbatą, ciastkami, luźnymi pogawędkami. Udaje się. Bezdomni zaczynają opowiadać o sobie. – A my zaczynałyśmy powoli rozumieć, że każdy człowiek to osobny kosmos – mówi Mariola Daszkiewicz. – Z tego kosmosu zaczęły wyłaniać się małe wszechświaty, czyli wymowne sceny, które musiały znaleźć się w przedstawieniu.
Tak powstaje spektakl „Na huśtawce”. O świecie bezdomnych. – Nie jest obiektywny. Ale jest ważny, bo to ich pięć minut, kiedy mogą pokazać, jak widzą świat. Musimy to uszanować i dostosować do ich potrzeb – wyjaśnia prof. Konopczyński.
Te są czasem bardzo prozaiczne: żeby w łóżku nie było pluskiew albo żeby mogli zjeść, nawet gdy się spóźnią. Żeby im już nie pomagali na tych swoich warunkach, egzekwując „wdzięczność i zadowolenie od biednego”. Jadzia w spektaklu ujmuje to tak: „Chciałam chleba, a wy daliście mi kartki na basen”. – Bezdomność jest problemem psychicznym, nie formalnym – mówi prof. Konopczyński. Pochodną jest to, że nie wszystko idzie gładko. Jeden z aktorów zaczyna popijać, nie stawia się na próbach. Cały zespół zrobił mu awantury, bo przecież jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. I tak przez półtora miesiąca. Sinusoida. Teraz gra, trzeźwy.
Albo na początku, gdy pytają, czy coś z tego będą mieli. Jak to bezdomni. Owszem, będzie kawa, herbata, kanapki, ciastka. Tylko tyle? Tylko tyle. Już od dawna o nic nie proszą. Z kilku odegranych spektakli dostali pieniądze za dwa, po sto złotych. – Czasem wlecą jakieś drobniaki, ale ja gram dla przyjemności. To odskocznia od rzeczywistości, wszystkie troski odchodzą, jestem wyluzowany, jak już dawno nie byłem – mówi Ryszard. A Jadwiga dodaje, że na próbach zwykle udaje jej się zapomnieć o tym detalu: braku domu.
O końcu świata
To tylko trzy historie z prawie 31 tys. – bo tylu jest bezdomnych w Polsce według wyników „Ogólnopolskiego badania liczby osób bezdomnych w Polsce”, przeprowadzonego w nocy z 7 na 8 lutego na polecenie sekretarza stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej Jarosława Dudy. Większość (ok. 22 tys.) przebywa w placówkach instytucjonalnych, pozostali – w tzw. miejscach niemieszkalnych: na dworcach, klatkach schodowych, działkach. Ale nie każdy bezdomny może (i chce) wziąć udział w czymś takim jak teatr.
– Zechcą głównie ci, którzy marzą o odzyskaniu społecznego szacunku – ocenia prof. Hanna Palska z Collegium Civitas, badaczka zagadnień bezdomności. – Bo to trzeba powiedzieć wprost: bezdomni to ludzie, którzy stracili nie tylko dach nad głową, ale i szacunek otoczenia, mimo iż noszą na swoich barkach ciężar potężnych traum.
Eugeniusz początkowo nie zastanawiał się, czy sztuka ma jakieś przesłanie. Czy w ogóle teatr bezdomnych ma jakieś szczególne przesłanie. Ale przychodzi premiera, drugi spektakl, trzeci, a ludzie wciąż o nich pytają. – Zacząłem więc zastanawiać się nad słowami, które wypowiadam. Przecież nie mówię do ściany, tylko do ludzi. I stało się to moją misją. Bo do jednego dociera mój monolog, do innego krzyk Jadzi, do jeszcze innego nasza rewolucja.
Od premiery spektaklu minęło prawie półtora roku. Bezdomni aktorzy stali się aktorami bezdomnymi. Zmienili się: mają delikatniejsze rysy twarzy, już nie spuszczają wzroku, gdy z kimś rozmawiają – prof. Konopczyński powiedziałby wręcz, że udało się wydobyć ich piękno wewnętrzne. Grają. I chcą dalej grać. Właśnie zaczęli próby do kolejnego spektaklu. Tym razem będzie o końcu świata. Scenariusz znów powstaje na podstawie rozmów z aktorami.