Przed kilkoma laty zwiedziłem serowarnię w Radzyniu Podlaskim. Od tamtej pory Rubin, Bursztyn, Radamer i ostatnio Szafir na stałe zagościły w moim domu.
Przez lata serowarnia w Radzyniu podbiła rynki europejskie, znacznie zwiększyła sprzedaż w Polsce, utworzyła filie w Młynarach pod Elblągiem, w Chojnicach i Parczewie. We wszystkich tych miejscowościach istniały zakłady serowarskie i – choć nieźle prosperowały – zgłosiły swój akces do spółki z Radzyniem. Zapoznały się z nową technologią, wymieniły część sprzętu na najnowocześniejszy i rozpoczęły produkcję serów dojrzewających najwyższej klasy. W ubiegłym roku pod szyldem Radzynia Podlaskiego wyprodukowano blisko 17 tys. ton serów. Ponad 25 proc. z nich znalazło odbiorców poza granicami Polski.
Ja zaś postanowiłem spróbować własnych sił w tej dziedzinie i poszedłem na krótki kurs serowarstwa. A jak się uczyć, to u najlepszych. Szefem kursu był Wojciech Styś, główny serowar w Radzyniu Podlaskim i autor większości tamtejszych receptur. Starałem się być pilnym uczniem, żywiąc nadzieję, że choć pewnie mistrzem serowarstwa nie zostanę, to na własne potrzeby sery – nawet te dojrzewające – będę potrafił zrobić. Nauka była tyleż ciekawa, ile wyczerpująca, bo przez kilka godzin trzeba było mieszać mleko, a później gęstniejącą masę serową. Pewnym wytchnieniem było dobieranie ziół (ja zdecydowałem się wyłącznie na imbir) i przygotowanie ich do dodania do gęstniejącej masy. Czy zdałem egzamin, przekonam się dopiero za jakiś czas. Zrobiony bowiem przeze mnie ser dojrzewa w piwnicy, a ja dwa razy dziennie nacieram go solanką, jak mi przykazano.
Skoro od kilku dni opiekuję się własnym krążkiem sera, postanowiłem podzielić się zdobytą wiedzą z czytelnikami. Każdy smakosz może wypróbować swoich sił.