Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

W pięciu ścianach

Sąd stawia mur w mieszkaniu

Oba budynki należały kiedyś do jednej rodziny, właściciele przestawiali więc ściany dowolnie, według potrzeb. Oba budynki należały kiedyś do jednej rodziny, właściciele przestawiali więc ściany dowolnie, według potrzeb. Łukasz Rayski / Polityka
Wydany znienacka przez poznański sąd nakaz brzmiał: postawić mur przez sam środek prywatnego mieszkania.
W sprawie rekompensaty Sąd Poznań Jeżyce-Grunwald wyraził się odmiennie: że przecież nikt nie będzie rozbijał ścian i robił ludziom w domu rumowiska.Man vyi/Wikipedia W sprawie rekompensaty Sąd Poznań Jeżyce-Grunwald wyraził się odmiennie: że przecież nikt nie będzie rozbijał ścian i robił ludziom w domu rumowiska.

Ściana stanęła w czerwcu. Jest z płyty gipsowej na profilu metalowym, z wypełnieniem z wełny mineralnej. Koszt – niecałe 5 tys. zł, w tym materiały i robocizna budowlańca – ale bez malowania. Stanęła pomiędzy pastelowymi filarami, które wcześniej zdobiły salon. Po drugiej stronie dostawiono zaraz jeszcze jedną, dla umocnienia.

Poznańskie mieszkanie Alicji Bartkowskiej kazał przedzielić murem Sąd Rejonowy Poznań Jeżyce-Grunwald, gdy wspólnie z sąsiadami wystąpiła o zniesienie współwłasności kamienicy. Tak by każdy miał wreszcie na papierze, które konkretnie kąty należą do niego, w miejsce abstrakcyjnego udziału we współwłasności, jak to było przez lata. Alicja Bartkowska sama zgłosiła sądowi, że według planów budynku przy Kościelnej druga połowa jej salonu i jeszcze jeden pokój – w sumie około 30 m – to już część sąsiedniej kamienicy.

I wówczas sąd orzekł znienacka: żeby wydzielić udziały, musi tam stanąć ściana.

Spełnienie

Mieszkanie było może trochę dziwne. Część ulokowana w głębi – położona o kilkadziesiąt centymetrów wyżej. Przez środek salonu – marmurowe schodki. Poprzednia lokatorka, projektantka butelek na perfumy, na 60 m podwiesiła sufity, ociepliła podłogi, udekorowała sztukateriami ściany i kolumny rozdzielające otwarte pokoje. Alicja Bartkowska, choć magister ekonomii, piękno rozumie podobnie. Kupiła te 60 m, płacąc za każdy rynkową cenę.

Trafiła tu wiosną 1994 r., po wieloletniej nieobecności w Polsce. Kupiła z pomocą pośrednika, świadoma, jak mówi, że może już nie łapać potransformacyjnych realiów. Gdy weszli na trzecie piętro kamienicy z przełomu XIX i XX w. w historycznej dzielnicy Jeżyce, miała to uczucie: jest w domu. To było mieszkanie-pałacyk, mieszkanie-spełnienie, nagroda od losu za czasy życiowej szamotaniny, od Afryki, z której uciekła, gdy zrobiło się tam niebezpiecznie dla białych – po zachodnią Europę.

Że to wyżej ulokowane pół mieszkania formalnie leży w sąsiedniej kamienicy, dowiedziała się później. Oba budynki należały kiedyś do jednej rodziny, właściciele przestawiali więc ściany dowolnie, według potrzeb. Akurat na trzecim piętrze powiększyli jedno z mieszkań kosztem sąsiedniego budynku – i zostało. Kolejni mieszkańcy obejmowali taki właśnie lokal. Przez lata także na innych kondygnacjach między kamienicami a to robiono przejścia, powiększano mieszkania, a to pomniejszano, a dziury zamurowywano. To jedno mieszkanie zostało nietypowe.

No, ale to okazało się później. Bo gdy Alicja Bartkowska trafiła na Kościelną, agent nieruchomości zastrzegał jedynie, że sytua­cja prawna budynku umożliwia nabycie udziału we współwłasności kamienicy, a nie konkretnych ścian. Oraz że w praktyce, jeśli któryś z pozostałych współwłaścicieli metrów we wspólnym budynku zaniedba wymagane opłaty, zobowiązania przejmą pozostali – co oznacza ryzyko. Ale też – że wielkość udziałów odpowiada dokładnie metrażowi mieszkania, we współwłasności jest w Polsce wiele przedwojennych kamienic, ludzie tak kupują, a jeśli im zależy, potem uściślają sądownie, co ich, co nie ich. Nic złego się nie dzieje.

Umowę kupna-sprzedaży sporządził notariusz, nie mając żadnych zastrzeżeń do przedłożonych mu planów. Alicja zapłaciła za 60 m, zamknęła zagraniczne życie, Boże Narodzenie spędziła z rodziną już w Poznaniu.

Rozczarowanie

Raz wpadła właścicielka sąsiedniej kamienicy, przy kawie zaproponowała odkupienie lokalu – Alicja z rodziną akurat znów mieszkała głównie za granicą. Ale sąsiadka podkreśliła, że kupi połowę. „Bo wie pani, ta druga część i tak kiedyś należała do mojego budynku”. Rozmowa nigdy nie zeszła do konkretów, bo Alicja Bartkowska nie chciała sprzedawać wymarzonego mieszkania, ale historia dała jej do myślenia.

Właśnie dlatego na jednej z pierwszych rozpraw o zniesienie współwłasności w 2009 r. wyrwała się przed sądem z uwagą, że część jej mieszkania fizycznie leży pod innym adresem. – Powiedziałam to, bo chciałam wszystko uregulować. W końcu po to przyszłam do sądu, żeby wydzielić osobne mieszkanie i dalej spokojnie żyć – opowiada. Sąd skwitował jednak sprawę zaskakująco: że w takim razie albo postawi się ścianę, oddzielając się formalnie od sąsiedniej kamienicy, albo nie ma mowy o zniesieniu współwłasności. Tyle że ściana wypadała przez środek jej mieszkania.

Na to uaktywnił się sąsiad, większościowy właściciel udziałów w ich kamienicy. Mężczyzna po trzydziestce, reprezentowany przez ojca, który zdążył pozyskać większość mieszkań w budynku, zwykle po seniorach, odkupując je lub po prostu zajmując opuszczone. Dwa z nich zajmują dziś jego krewne. Poinformował sąd, że w takim razie on postawi ścianę zaraz na swój koszt. A sąd – ku zdziwieniu Alicji – wyraził na to zgodę. I wydał nakaz udostępnienia mieszkania sąsiadowi.

Może gdyby Alicja miała na tym etapie lepszego prawnika? Który podniósłby choćby tak zwane klauzule generalne – czyli zasadę, że sąd, prócz przestrzegania prawa, powinien też mieć na względzie zasady współżycia społecznego? W końcu mieszkanie to nie byle jaka własność. To najważniejsza z życiowych potrzeb. Ma inny status niż pierwsza lepsza część majątku. Zwłaszcza mieszkanie kupione i zapłacone uczciwie dorobkiem życia, bez oszustwa, w dobrej wierze.

Ale Alicja Bartkowska argumentowała, jak umiała: logicznie. Że przecież według dokumentów z archiwów Urzędu Miasta Poznania, jeszcze przed drugą wojną światową miasto nadało jednemu z obywateli mieszkanie do używania w takim stanie, w jakim ona je kupiła. Od dziesięcioleci tak było rozrysowane na planach. Sąd ocenił, że w takim razie przed drugą wojną światową musiał nastąpić błąd – co nie zmienia faktu, że jest błąd – i że przejścia między budynkami być nie może, by wydzielić poszczególne własności. Nie można też zablokować właścicielowi większościowemu uporządkowania sprawy udziałów. No więc: ściana.

W desperacji Alicja napisała jeszcze do sądu między innymi, że „granice państw i prawo też zmieniają oblicze w zależności od historii, polityki i układów społecznych”, ale sąd nie dostrzegł analogii.

Biegły sądowy, powołany do ocenienia sprawy, zaproponował tymczasem, by w ramach rekompensaty dla Alicji Bartkowskiej powiększyć jej mieszkanie o pokój z sąsiedniego lokalu na tym samym piętrze. Kupiła udziały na 60 m, nie na 30. Poprzestawianie ścian uwzględniałoby wielkość jej udziałów oraz odpowiadałoby układowi pomieszczeń na innych kondygnacjach. To wydawało się mieć sens, tym bardziej że wskazane przez biegłego mieszkanie było jednym z kilku zajmowanych przez większościowego współwłaściciela, któremu tak zależy. Tym razem jednak Sąd Poznań Jeżyce-Grunwald ocenił sprawę zaskakująco odmiennie: że przecież nikt nie będzie rozbijał ścian i robił ludziom w domu rumowiska. A współwłaściciel większościowy wskazał strych, na którym sąsiadka, w wieku 60 plus, mogłaby sobie dorobić brakujące metry.

Przebicie

Wiosną przyszedł pocztą sądowy nakaz udostępnienia lokalu sąsiadowi. Większościowy współwłaściciel uruchomił komornika. Tymczasowo – jak podkreślił sąd – biorąc na siebie koszt postawienia ściany. Jego adwokat powie POLITYCE, że klient czuł się w prawie. Dlaczego on akurat miałby ponosić konsekwencje faktu, że jakaś pani – sąsiadka Bartkowska – poszła na ryzyko i kupiła udziały, a nie konkretny lokal? Czy to coś złego uzyskać mieszkania po sąsiadach seniorach i mieć ich w posiadaniu kilka? A poza tym, przy ustalaniu współwłasności sąd zawsze może nakazać eksmisję – jemu, jego rodzinie, sąsiadom. Więc niech pani Bartkowska skuteczniej korzysta z drogi sądowej.

Alicja Bartkowska poprosiła jedynie komornika, by pozwolił jej postawić ścianę we własnym zakresie. Nikt obcy nie będzie jej odcinać od życiowego dorobku, od mieszkania, w którym ulokowała wszystkie życiowe marzenia. Mówi: to byłoby wręcz upokarzające. Majster, którego sama opłaciła, przyszedł około jedenastej z trzema robotnikami i ogniotrwałymi materiałami do postawienia ściany. Pracowali do późnego wieczoru. Za ścianą zamurowali białą antyczną szafę z lustrzanymi drzwiami, dwa piece akumulacyjne, dwie sofy, duże kwietniki, biały stolik okolicznościowy z salonu – bo właścicielka mieszkania nie wierzyła, że to już na stałe. Bo są jeszcze inne instancje. Bo jaki sąd – ot tak, po prostu, znienacka – może zabrać człowiekowi pół mieszkania?

Tymczasem w dwie godziny po spisaniu protokołu postawienia ściany do drzwi Alicji Bartkowskiej zapukał najemca mieszkania zza ściany z tej drugiej kamienicy, uprzedzając lojalnie, że będzie się przebijać, żeby wykorzystać za­wieszone w próżni prawnej pokoje. Alicja Bartkowska wycięła więc zaraz w świeżo postawionej ścianie dziurę tak, jak pozwalały stalowe rusztowania, i w kucki wyniosła ubrania, pościel oraz koce z szafy antycznej. A także dzbanek z misą, rzeźbioną lampę z kloszem z wielbłądziej skóry, wypchanego ptaka (rodzina na wsi kultywuje tradycje myśliwskie), portrety dzieci, papieża, olejny obraz „Para na ławce”, a na koniec metrowej wysokości porcelanową figurę tygrysa z młodymi, przywiezioną z angielskiego bazaru. Niewiele później od drugiej strony nowy posiadacz odciętych 30 m stawiał już swoją ścianę, dodatkową. Pozostawione za ścianą ciężkie meble Alicja Bartkowska wyniosła przez drzwi mieszkania sąsiada i podwórko i w obecności komisji lokatorskiej – bo przecież wchodziła na nie swoje.

Na ostatniej rozprawie w sprawie o zniesienie współwłasności sędzia Sądu Rejonowego Jeżyce-Grunwald jednak zaczęła rozważać przyłączenie jednego, albo i dwóch pokojów z sąsiadującego lokalu do okrojonego mieszkania Alicji. Większościowy współwłaściciel zareagował wzburzeniem. Prawnicy konstytucjonaliści z Warszawy kwitują tymczasem, że decyzją o postawieniu ściany sąd w Poznaniu załatwił sobie drobny kłopot prawny – ale wywołał poważny kłopot społeczny. Bo co dalej? Sądowne zmniejszenie udziałów? Nie można. Wyrównanie ich poprzez przyznanie kawałka zimnego strychu zamiast metrów mieszkalnych? Mieszkanie to przecież nie pierwsze lepsze dobro, to jedna ze składowych życiowego dobrostanu.

A jeśli chodzi o dobrostan: jest kiepsko. Z tym większościowym już się sobie nie kłaniają. Ten zza ściany, który wprowadził się na opuszczone metry, kontaktu wzrokowego unika. Reszta – na przykład ci z komisji lokatorskiej – patrzy dziwnie, jakby to ona coś złego zrobiła, nie odwrotnie. Alicja Bartkowska mieszka między nimi na 30 m i myśli, że może Afryka była jednak bardziej przyjazna.

Polityka 48.2013 (2935) z dnia 26.11.2013; Społeczeństwo; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "W pięciu ścianach"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną