Ściana stanęła w czerwcu. Jest z płyty gipsowej na profilu metalowym, z wypełnieniem z wełny mineralnej. Koszt – niecałe 5 tys. zł, w tym materiały i robocizna budowlańca – ale bez malowania. Stanęła pomiędzy pastelowymi filarami, które wcześniej zdobiły salon. Po drugiej stronie dostawiono zaraz jeszcze jedną, dla umocnienia.
Poznańskie mieszkanie Alicji Bartkowskiej kazał przedzielić murem Sąd Rejonowy Poznań Jeżyce-Grunwald, gdy wspólnie z sąsiadami wystąpiła o zniesienie współwłasności kamienicy. Tak by każdy miał wreszcie na papierze, które konkretnie kąty należą do niego, w miejsce abstrakcyjnego udziału we współwłasności, jak to było przez lata. Alicja Bartkowska sama zgłosiła sądowi, że według planów budynku przy Kościelnej druga połowa jej salonu i jeszcze jeden pokój – w sumie około 30 m – to już część sąsiedniej kamienicy.
I wówczas sąd orzekł znienacka: żeby wydzielić udziały, musi tam stanąć ściana.
Spełnienie
Mieszkanie było może trochę dziwne. Część ulokowana w głębi – położona o kilkadziesiąt centymetrów wyżej. Przez środek salonu – marmurowe schodki. Poprzednia lokatorka, projektantka butelek na perfumy, na 60 m podwiesiła sufity, ociepliła podłogi, udekorowała sztukateriami ściany i kolumny rozdzielające otwarte pokoje. Alicja Bartkowska, choć magister ekonomii, piękno rozumie podobnie. Kupiła te 60 m, płacąc za każdy rynkową cenę.
Trafiła tu wiosną 1994 r., po wieloletniej nieobecności w Polsce. Kupiła z pomocą pośrednika, świadoma, jak mówi, że może już nie łapać potransformacyjnych realiów. Gdy weszli na trzecie piętro kamienicy z przełomu XIX i XX w. w historycznej dzielnicy Jeżyce, miała to uczucie: jest w domu. To było mieszkanie-pałacyk, mieszkanie-spełnienie, nagroda od losu za czasy życiowej szamotaniny, od Afryki, z której uciekła, gdy zrobiło się tam niebezpiecznie dla białych – po zachodnią Europę.