Żyją wolni jak ptaki. Mogą grać w piłkę, gdzie chcą. Na trawniku, na podwórku, bo tu są prawdziwe, przedwojenne, a nie sztuczne, z piaskownicami pilnowanymi przez rodziców, żeby się dzieci nie ubrudziły, żeby nie podszedł pedofil, żeby nie gorsze towarzystwo, żeby nie spóźnić się na tenisa.
Jaki pedofil, jaki tenis? Kaluś, Bajlas, Szychta, Gała i Mati ganiają sobie po prawdziwych podwórkach, idą na zarośnięte tory kolejowe, na łąki, nad jeziorko, cmentarz albo na piaskarnię, gdzie można skoczyć z wiaduktu wprost w piaskowe zwalisko. Jeśli czegoś się boją – to policji. Nikt właściwie nie ma wglądu w to, co robią. A policja czasami tak: intruzi. Bajlas boi się jeszcze szybkiej jazdy na skuterze. Pożyczył od zastępczego ojca, rozpędził się i trach, skończyło się w szpitalu, co jest okropne. Szpital to też niewola.
Pod blokiem jest plac zabaw z huśtawkami, ale to nie dla nich. Wolą gałąź klonu z uczepioną liną: taka huśtawka to dopiero huśtawka! Nie cierpią regulacji, instytucji, wolne ptaki bozywerkowe. Szkoły też. Zwłaszcza szkoły.
Fart i niefart
Zachowała się fotografia Alberta Borsiga. Ma okrągłą twarz z bokobrodami, siedzi w fotelu, przy kolanach piękny pies, a w tle komin z koncernu jego ojca Augusta. Ojciec w Biskupicach, dzielnicy Zabrza, zaczął wytwarzać stal, produkować maszyny i wydobywać węgiel.
Albert potrzebował siły roboczej związanej na stałe z firmą. W 1868 r. rozpoczął budowę osiedla Borsigwerk, po którym w 145 lat później biegać będzie piątka chłopaków z ksywami: Szychta, Kaluś, Bajlas, Gała i Mati. Ale już nie po Borsigwerku, ale po Bozywerku, przechrzczonym tak z polska.