Kiełpino Górne na południe od Gdańska. Doskonałe miejsce do życia, jak je zawsze zachwalano. Osiedle domków jednorodzinnych, obwodnica, dobry dojazd do centrum autobusem bez przesiadek. Cisza i spokój, wzgórza i jeziora.
Tu każdy każdego zna. O sąsiadach wie wszystko, bo co dom, to czyjś kuzyn. Jest tylko jedna sprawa, o której na osiedlu się nie rozmawia. Siedem lat temu, w 2006 r., Ania z domu naprzeciwko kościoła powiesiła się na skakance. Wtedy mówiła o tym cała Polska.
Bo nie jest już tak, jak było
Sąsiad pierwszy nie rozmawia o tym ani z mediami, ani z innymi sąsiadami, ani z własną rodziną. Bo wystarczy na osiedlu wspomnieć choć jednym słowem, a zaraz zaczynają się pretensje i problemy. Nawet nie da się już spokojnie razem usiąść przy stole, żeby to wszystko wyjaśnić.
Choć Kiełpino Górne to jedna wielka rodzina. Zaczęło się od siedmiu braci, którzy się tu sprowadzili, pożenili i pobudowali. Do dziś co drugi na osiedlu ma to samo nazwisko. Ania też. 14 lat, spokojna blondynka. Tamtego dnia, czyli w piątek 20 października 2006 r., wcześniej niż zwykle wróciła ze szkoły. Potem przyszła jej przyjaciółka z klasy, chwilę rozmawiały, a do rodziców niespodziewanie zadzwoniła nauczycielka, że w szkole chyba coś się wydarzyło, Ania tak szybko uciekła. Powinni zwrócić na nią uwagę – ale nie dali rady. A następnego dnia już ją znaleźli w pokoju, na tej skakance przywiązanej pod sufitem.
Do Kiełpina Górnego przyjechała policja. Po przesłuchaniach uczniów w szkole wynikło, że to przez kolegów z klasy – czyli też z osiedla i w zasadzie z rodziny – Mateusza, Dawida, Łukasza, Arka, Michała. Chodziło tylko o głupie żarty – tak mówili. Nauczycielka wyszła na chwilę, zaczęło się zaczepianie, naśmiewanie, nagranie wszystkiego na telefon komórkowy.