Marcin Rotkiewicz: – Podobno Unia Europejska chce nam odebrać pachnące dymem szynki, sery, ryby i kiełbasy? A przy okazji puścić z torbami producentów tradycyjnych wędlin.
Mieczysław Obiedziński: – Nie mogę już słuchać i czytać takich emocjonalnych reakcji, które ostatnio pojawiają się w wypowiedziach i publikacjach na ten temat.
Do obrony naszych wędlin szykuje się minister rolnictwa, wypowiadał się również sam premier. Wędzenie stało się symbolem polskości, którego musimy bronić przed złą Brukselą.
I właśnie takie reakcje nie opierają się na faktach. Wystarczy przeczytać preambułę rozporządzenia Unii Europejskiej nr 835/2011 i dostępne raporty, aby reagować w sposób racjonalny.
O co więc w tym wszystkim chodzi?
Zacznijmy od początku. Spora część mojej kariery naukowej – m.in. doktorat, praca habilitacyjna – dotyczyła właśnie wędzenia produktów spożywczych dymem i szkodliwych związków chemicznych, które powstają w trakcie takiej obróbki żywności.
Co to za substancje?
Wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne. To cała grupa związków chemicznych, a chyba najbardziej znanym jej przedstawicielem jest benzo(a)piren.
Są niebezpieczne?
Część spośród nich wywołuje nowotwory, m.in. benzo(a)piren. Dlatego znajdują się na liście Międzynarodowej Organizacji Zapobiegania Rakowi w grupie związków chemicznych powodujących największe zagrożenie, jeśli chodzi o kancerogenność. Ale to, że rakotwórcze substancje powstają na skutek spalania drewna czy koksu, wiemy już od XVIII w.