Piraci Morza Śródziemnego: najdłuższa wojna nowożytnej Europy [część II]
W XVIII wieku na wodach Morza Śródziemnego pojawiła się nowa potęga – marynarka brytyjska. Po usadowieniu się w bazach w Gibraltarze i Minorce rozpoczęła, wymierzoną głównie przeciw Hiszpanii, militarną aktywność, wymuszając niejako zbliżenie hiszpańsko-francuskie. Połączone sojuszem państwa zaczęły odbudowywać swoje floty, zatem zachodnia część Morza Śródziemnego zaroiła się od eskadr nowoczesnych okrętów liniowych i fregat. Dla berberyjskich piratów była to sytuacja groźna, ale jednocześnie stwarzająca pewne możliwości – europejskie potęgi zajęte sobą zostawiały dość wolnego miejsca na morzu dla pirackiej działalności bejów Algieru, Tunisu, Trypolisu i Oranu.
Rzecz jasna, aktywność afrykańskich piratów nie zagrażała już Europie w takim stopniu, jak za czasów straszliwego Barbarossy [o Barbarossie możecie przeczytać Państwo w artykule "Król piratów"] i jego następców, jednak kapitanowie pirackich jednostek wciąż dawali się we znaki podróżującym po morzu kupcom i rybakom. Jedynie władający Maltą Joannici, choć krytykowani dość powszechnie za postępującą dekadencję i uważani w epoce oświecenia za zbędny anachronizm, nieprzerwanie tropili berberyjskich piratów, przyczyniając się poważnie do ograniczenia skali zjawiska. Państwa europejskie, nie mogąc lub nie chcąc zdobyć się na rozwiązanie militarne, opłacały się dla świętego spokoju trybutem, gwarantującym względne bezpieczeństwo statkom pływającym pod ich banderami.
Największe straty z powodu notorycznych aktów piractwa ponosiły w tym czasie gospodarki Hiszpanii i Francji. Rząd w Paryżu rozumiał powagę sytuacji, dzięki programowi odbudowy floty dysponował też odpowiednimi środkami militarnymi.