Marcin Sochocki nikomu nie powiedział, że napisał e-mail do szefa rządu, w którym zaprosił go do swojego miasta: – W lutym zeszłego roku usłyszałem, jak premier zapowiedział, że wybiera się w Polskę z gospodarskimi wizytami. Niewiele się zastanawiając, zaprosiłem go do Płocka. Potem Sochocki sam o tym zapomniał, aż do listopada zeszłego roku, bo wtedy właśnie dostał wiadomość z Kancelarii Premiera, że Donald Tusk chętnie wpadnie z wizytą. – Poinformowano mnie, że premier przyjedzie już za dwa dni. Żona była przekonana, że żartuję – opowiada Sochocki. Uwierzyła, kiedy w ich 62-metrowym mieszkaniu pojawili się współpracownicy premiera i funkcjonariusze BOR, aby omówić szczegóły wizyty.
Kto z otoczenia premiera wymyślił te odwiedziny? Małgorzata Kidawa-Błońska, rzeczniczka rządu, utrzymuje, że sam premier. Inny współpracownik Tuska twierdzi, że to minister Igor Ostachowicz, główny doradca premiera od wizerunku i komunikacji. Mało kto kojarzy Ostachowicza, bo jak ognia unika mediów, co w czasie domowych wizyt bywa powodem konsternacji. Kiedy rodzina Sochockich zasiadała do stołu z Tuskiem, jeden ze współpracowników premiera zapytał, czy może do nich dołączyć minister. A który to pan? – zapytała Małgorzata Sochocka, nieświadoma, że oprócz premiera gości też kogoś z tak wysokiej półki. Osoba z KPRM mówi, że Ostachowicz lubi dopilnować wszystkiego na każdym etapie, stąd jego obecność podczas domowych wizyt.
Donald Tusk od połowy listopada zapukał do domów trzech rodzin: w Pułtusku, Płocku, w Strzałkowie (koło Radomska) i do jednego Domu Seniora. Dlaczego akurat teraz, kiedy do wyborów jeszcze dość daleko? Stało się już tradycją, że przełom roku jest dla premiera czasem kryzysowym.
W styczniu trzy lata temu, kiedy rosyjska komisja MAK opublikowała raport na temat katastrofy smoleńskiej, premier szusował na nartach, a jego ówczesny rzecznik Paweł Graś oznajmił w mediach, że nie widzi powodu, by Tusk przerywał urlop.