Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Tanio kupieni

Warsaw Shore – polski produkt eksportowy

Uczestnicy pierwszej edycji Warsaw Shore. Uczestnicy pierwszej edycji Warsaw Shore. MTV / materiały prasowe
Siedem krajów kupiło prawa do pokazywania programu kręconego w Warszawie. O tym, jak ochroniarz, sprzedawczyni, student i jeszcze szóstka Polaków piją przeciętnie litr alkoholu dziennie na głowę i uprawiają seks przed kamerą.
Jerzy Dzięgielewski, producent programu, zapewnia, że MTV poważnie myśli o kolejnej serii, bo pierwsza dała stacji nieźle zarobić.Tricolors/EAST NEWS Jerzy Dzięgielewski, producent programu, zapewnia, że MTV poważnie myśli o kolejnej serii, bo pierwsza dała stacji nieźle zarobić.
Jedna ze scen z programu. Opisywanie kto, z kim i co tu robi, nie wydaje się konieczne.Tricolors/EAST NEWS Jedna ze scen z programu. Opisywanie kto, z kim i co tu robi, nie wydaje się konieczne.

W Niemczech Warsaw ­Shore idzie z tłumaczeniem uwzględniającym aspekty kulturowe. Na przykład, że spachteln, szpachlować – to po polsku również uprawiać seks. Albo że gans, czyli gąski, to panie, które na ten seks mogą się zgodzić. Emitują jeszcze: Szwecja, Francja, Szwajcaria, Holandia, Dania, Norwegia. Tłumaczenie idzie w 11 językach. Wygląda na to, że Warsaw Shore to najbardziej udany polski produkt eksportowy. Ale powodów do dumy raczej nie ma. Te obrazki z Polski – pewnie wbrew intencjom twórców programu – nie są za wesołe.

Idea programu była prosta: dużo picia, dużo seksu, dużo bluzgów. I jak najwięcej interakcji między uczestnikami. Czyli wchodzenia do łóżka, kłótni i bijatyki. Casting odbywał się wieloetapowo. Zwracano uwagę, kto i ile może wypić, zanim straci przytomność, oraz czy bełkocze po pijanemu.

Umowa z wyłonionymi w castingu szczęśliwcami została skonstruowana zgodnie z wymogami MTV. Znaczy, uczestnik to niby wolny człowiek, ale oddaje stacji swój wizerunek na wyłączność i nie ma wpływu na to, jak zostanie pokazany.

O tym się nie mówiło – ale szczęśliwcy wyłonieni w selekcji sami doskonale wyczuli, że kto ma szczęście wejść do telewizji, musi uprzednio zainwestować w wizerunek. Większość zapożyczyła się u rodziców, rodziny, znajomych, w bankach i parabankach. Średnia wysokość pożyczki: 5 tys. zł. Na ubrania, tipsy, sztuczne rzęsy, solarium, nowoczesne metody niechirurgicznego wyszczuplania. No, wiadomo.

Wyposażony Paweł

Większość obiecała, że odda, jak wyjdzie z programu i się dorobi. No bo przecież co jak co, ale miesiąc pobytu w telewizji musi zmienić człowiekowi status finansowy. Program skończył się w połowie stycznia. Paweł z Poznania zainwestował w ciuchy, solarium i liczy, że jeszcze mu się zwróci.

Lat 23. W Warsaw Shore zareklamował się hasłem „Jestem nie tylko przystojny, ale i świetnie wyposażony”. I nie zamierza tanio sprzedać swoich pięciu minut. W planach ma czerpanie profitów z wizerunku supersamca oraz króla melanżu. Ugruntowanego już, zważywszy na liczbę nagich biustów, których się ostatnio naoglądał nie tylko w klubach, ale też na przysyłanych zdjęciach.

Fotki są dołączane do maili z propozycjami – przyznaje. – Dostałem ostatnio list od miłej pani, rocznik 1960: „Pawełku proponuję ci sponsoring w zamian za full contact”. Napisała też do mnie Moniczka, która w zamian za szpachlowanie zaprasza na studniówkę. Odezwała się również 35-latka, która namawia na podwójny seks: z nią i jej siostrą. Z tych propozycji nie korzystam. Ale to dla mnie sygnał, że trafiłem na jakąś lukę w rynku.

I Paweł zamierza ją wypełnić. Ma plan: najpierw pojeździć po klubach, jak Trybson (najsłynniejszy uczestnik programu). Wspiera go w tym menedżer Mateusz, z wykształcenia rzeźnik, zawód wykonywany – kierownik sali w poznańskiej restauracji. A prywatnie – przyjaciel. – Wiem, że mnie nie oszuka ani nie sprzeda. Poza tym od lat robi w gastronomii i zna środowisko.

Paweł uświetnia obecnością taniej niż Trybson, bo za (minimum) 1 tys. zł za noc. Ale też przecież mało który student historii może dorabiać w tak przyjemny sposób. Dlatego Paweł nie ma za złe stacji MTV, że zmontowała go, jak zmontowała. Czyli skrzętnie odnotowała, ile razy współżył podczas programu, że nie zamierzał się wiązać, a jedynie zaliczać. – To spójne z moim wizerunkiem, poza tym ludzie tego oczekują – mówi. – Wojtek, kolega z programu, na co dzień właściciel firmy produkującej teledyski, zaliczył tylko raz, a potem, kiedy wyszedł z Warsaw Shore musiał się tłumaczyć, dlaczego tylko tyle.

A po studiach na historii (temat licencjatu: „Życie codzienne prostytutek w XX w.”) Paweł stworzy własną linię prezerwatyw. Wtedy już wyjdzie na kompletny plus.

Wyrzeźbiony Mariusz

Mariusz z Płońska też jeszcze się nie dorobił. Ale plany ma. Lat 28, w programie mówi o sobie „Wszystkie dziewczyny są moje i tylko moje” i jest przekonany, że dla jego fejmu, czyli sławy, byłoby idealnie, gdyby pojawił się na okładce pisma dla kulturystów: – Najlepiej w okolicach kwietnia. Do tej pory zrobię rzeźbę.

Warunki do rzeźby są, bo z prowadzonego przez niego sklepu z odżywkami niedaleko na siłownię. Poza tym jest na tyle konsekwentny, że jak nie wystarczy czasu na ugotowanie kurczaka, sięga po białko instant.

Do programu też poszedł ze świadomością, że cały ten telewizyjny projekt to inwestycja w wizerunek – więc się nie skarży. Ale też nie sądził, że będzie aż tak trudno. Bo na przykład: gubiły się i niszczyły ciuchy, w które zainwestował przed programem (jako jeden z nielicznych z własnych oszczędności), dlatego już w trakcie musiał się doinwestować. Nowe buty (250 zł) i spodnie (200 zł). Te buty i spodnie to jedyne, co z materialnych rzeczy zostało mu po programie. Albo sprawa ważniejsza: rzeźba. Ludzie z produkcji napełniali lodówkę wódką, sokami i energetykami – ale jedzenia dali tylko na kilka dni. A potem trzeba było samemu je zdobyć. – A jak się pije, to trzeba jeść tłusto. Busem Warsaw Shore jeździliśmy więc do Biedronki po korpusy kurcząt albo piersi. Gotowaliśmy, ale nie zawsze był na to czas i siły, bo po kilkugodzinnym melanżu człowiek padał z nóg, a wieczorem znów jechaliśmy do jakiegoś klubu. No to zamawialiśmy tak zwaną big bułę z kotletem po 9,50. Czasem to wystarczało na cały dzień. Ale kalorie szły w górę i z trudem wypracowywana sylwetka się gubiła.

Więc teraz Mariusz musi przede wszystkim na powrót doprowadzić ją do porządku. Nim przejdzie do konsumowania telewizyjnej sławy.

Wierzy, że nawet jeśli inwestycja zwróci się później, niż oczekiwał, z pewnością odmieni jego życie na lżejsze i może wreszcie odpocznie od ciężkiej roboty. Od małego jeździł z rodzicami na Stadion i sprzedawał spódnice i żakiety. Po zamknięciu Stadionu rodzice otworzyli gospodarstwo agroturystyczne i pomagał przy hodowli koników. Tuż przed wejściem do programu założył razem z kolegą sklep z odżywkami i dzięki temu ma teraz z czego żyć. No bo program się skończył, a zleceń na uświetnianie imprez mało.

Na szczęście w lutym, dzięki koledze, zaczyna robotę w banku niedaleko miasteczka Wilanów. Będzie zakładał bogatym warszawiakom konta. To akurat in plus, że w Warsaw Shore poczuł przez moment, że jest nawet więcej niż jednym z warszawiaków – kiedy zobaczył siebie na ogromnym billboardzie w centrum stolicy. Gdzie wyglądał jak Mechagodzilla, górował nad głowami przechodniów i pokazywał wszystkim swój wielki – przynajmniej na dwa, a może i trzy piętra – biceps. Pamięta, że dziewczyny, które pan Tomek, kierowca z telewizji, przywiózł pod billboard, aż się popłakały. Choć niewyspane, z ciuchami wysypującymi się z walizek, popakowane w niebieskie worki na śmieci, w niczym nie przypominały wystylizowanych lasek z billboardu.

Twarzowa Ewelina

Ewelina ze Zgierza bilansuje imprezę na minus. Wieloaspektowy. Lat 19, w programie przedstawia się hasłem „To ja robię rozpierduchę!”. Aspekt pierwszy jest wizerunkowy. Trzy tygodnie po emisji pierwszego odcinka Ewelina przeleżała w pokoju. Pod kocem, w ciemności płacząc i myśląc o samobójstwie. Czasem, z obowiązku wobec MTV, siadała do komputera i pisała na swoim fanpage’u, jak głęboko w czterech literach ma hejterów, którzy nazywają ją Ewędliną i spekulują, co czują rodzice dziwki oraz puszczalskiej.

A co mają czuć? Nie rozmawialiśmy o tym – denerwuje się Ewelina, pochylona nad herbatą bez cukru w McDonaldzie w Zgierzu. – Oglądaliśmy razem tylko pierwszy odcinek. Tak jak cała Polska, nie miałam pojęcia, co tam będzie. Pojechaliśmy do wujka na Piekary. Z młodszą siostrą Natalką zamknęłyśmy się w pokoju, rodzice z chrzestnym i ciocią siedzieli przed telewizorem w salonie. Jedliśmy chipsy, piliśmy colę. Miałam nadzieję, że mnie dobrze zmontują, ale kiedy zobaczyłam, jak bluźnię, piję, całuję się z Pawłem i ląduję w łóżku, pomyślałam tylko „O Jezu”. W drodze do domu milczeliśmy.

A potem to już wiadomo: zamknęła się w pokoju. Ewelina ma żal do stacji, że w kolejnych odcinkach („oglądałam tylko z siostrą, rodzice już nie chcieli”) nie znalazło się miejsce na jej płacz i wyrzuty sumienia, tylko natychmiast pokazano, jak sprowadza do domu i zabiera do „bzykalni” przygodnie spotkanego didżeja („przystojny i świetnie bitboksował”). Wyszła na puszczalską, a przecież ludzie w klubach robią gorsze rzeczy. – No i jak ja w tej telewizji wyglądam?! – Ewelina podnosi głos, a grupka nastolatków unosi głowy znad hamburgerów, ktoś zaraz sięga po komórkę, robi zdjęcie.

A Ewelina dodaje: zawsze była pulchna, ale nadrabiała twarzą. A kamera nawet twarz pogrubia. I nie widać inwestycji w look. Pięć tysięcy na nic.

Zresztą z tamtej inwestycji też szybko przestała być zadowolona. Najszybciej pod wpływem kąpieli w basenie wypadły rzęsy sztukowane metodą jeden na jeden. Potem musiała spiłować tipsy, bo jeden akryl złamał się podczas bójki z Małą Anią. O opaleniźnie z najlepszego solarium w Ozorkowie nie ma co gadać – wyblakła po kilku dniach. Zblakły również ciuchy z butików w Zgierzu i Łodzi, najpierw oblewane winem, wódką z colą, napojami energetycznymi, a potem prane w zbyt wysokich temperaturach. Na nowe nie było jej stać, nie tylko w programie, gdzie resztki pożyczki od rodziców poszły na jedzenie, ale też i po nim. – Wszystko wydałam na głupotki w centrum handlowym Złote Tarasy. Razem z moimi atomówkami kupiłyśmy takie same koszulki i pierścionki z napisem Love.

O atomówkach, czyli koleżankach z programu, Ewelina może mówić godzinami. Dzięki nim wygrzebała się z doła po pierwszym odcinku i nabrała odwagi do wyjścia z domu. Pomogło, że wszystkie – tak jak ona – mają po programie przechlapane, bo przed wyjazdem do Warszawy zrezygnowały z pracy i teraz siedzą w domach.

Na szczęście moi rodzice prowadzą dwa sklepy z chemią – uśmiecha się Ewelina. – Siedzę w jednym z nich, w Łęczycy. Na górze jest knajpka, chłopaki z okolicy wpadają tam na pizzę. Potem patrzą, jak sprzedaję proszki do prania. Nie wiem, co o mnie mówią. Stoją za szybą, ale niewielu ma odwagę wejść.

Wylansowany Trybson

A jeśli chodzi o pozostałych uczestników: Eliza, 21-latka z Tuliszkowa, też jest na minusie. Wcześniej babysitterka, teraz wstaje o 15.00 i siedzi w necie do piątej nad ranem. I Mała Ania z Będzina. Przed Warsaw Shore pracowała na linii produkcyjnej i składała przełączniki samochodowe, a teraz kasę na fajki bierze od rodziców. Duża Ania ze Żmigrodu, była asystentka konsultanta medycznego, też nie pracuje. Mają nadzieję, że stacja weźmie je do drugiej serii programu. I że wówczas naprawdę się odkują.

Właściwie tylko Trybson wyszedł na plus. Przed programem – ochroniarz. Co prawda nadal mieszka w Sosnowcu, w bloku z rodzicami, ale zapisy na Trybsona są na kilka tygodni, a jego wizyta w klubie kosztuje nawet 4 tys. zł, z czego część inkasuje gwiazda. Więc Trybson jeździ po tych klubach, na pewno niedługo się odbije. Zwłaszcza że w jego przypadku konieczne inwestycje w zyski są niewielkie. Wystarczy, że się ogoli i ubierze. Resztą spraw, po negocjacjach z klubem, zajmie się jego tour manager. Czyli załatwi nocleg, dowiezie na miejsce, a rano, skacowanego, zapakuje do samochodu.

Miesięczny epizod ochroniarza z Sosnowca w telewizji okazał się zyskowny także dla tour managera. Warsaw Shore nie oglądał, ale wylansowany w telewizji gość z jego rodzinnego miasta spadł mu z nieba. Bo tour manager na co dzień zajmuje się sprowadzaniem do Polski gwiazd światowej estrady na Śląsk, ale zima to martwy sezon.

Na Trybsonie dobrze wyszedł też Leszek Karwasz, właściciel klubu Zamek w Nowem, z show-biznesem związany od święta. Na co dzień realizuje się jako budowlaniec, ale kiedy usłyszał, że Trybson ma ponad 100 tys. lajków na FB, zarządził: sprowadzamy. – Od czasów sobowtóra Chucka Norrisa nie było w Nowem kogoś równie sławnego. Telefon się urywał. Dzwonili ludzie z całej Polski, wielbicielki pisały na stronie klubu, że przyjadą, choćby nasza melina była na końcu świata.

I tak oto w klubie Zamek w Nowem przyjęli Trybsona jak prawdziwą gwiazdę: loża VIP, czyli podświetlony na czerwono stolik z napisem „rezerwacja”. Bakstejdż, czyli pomieszczenie gospodarcze koło kuchni, w którym gość będzie mógł się psiknąć dezodorantem albo zjeść kebab. Bilety po 10 zł, które wyprzedały się, zanim zdążyły zdrożeć do 15 zł. DJ Martin Q, na co dzień stolarz, dla rozgrzania sali puszczający piosenkę Jokera, która wszystkim kojarzy się z Warsaw Shore: „Krzycz moje imię głośniej, wiem, że masz na mnie chęć. Chcesz ze mną szpachlowanie mieć!”.

Było kilkaset osób. Nati i Majka z Kwidzyna, lakierem do włosów utrwalające w łazience makijaż – czyli przyklejone rzęsy, brwi wyskubane na jaskółkę i różowe usta – nie kryły, że muszą wyglądać perfekcyjnie, bo może z Trybsonem pojawi się ktoś z show-biznesu i zwróci na nie uwagę? Też chciałyby do telewizji. Taka szansa nie trafia się w Nowem na co dzień.

Jerzy Dzięgielewski, producent programu, zapewnia, że MTV poważnie myśli o kolejnej serii, bo pierwsza dała stacji nieźle zarobić. Jeden odcinek oglądało średnio 180 tys. widzów, program poszedł do siedmiu krajów, kolejne ustawiają się w kolejce. Ale czy chłopcy, Eliza, Mała i Duża Ania do niej wejdą, Jerzy Dzięgielewski nie może obiecać. Nie zawsze można zachować ten sam skład. To show-biznes, nie życie.

Polityka 7.2014 (2945) z dnia 11.02.2014; Społeczeństwo; s. 39
Oryginalny tytuł tekstu: "Tanio kupieni"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną