Hundert Professoren und das Vaterland ist verloren (stu profesorów i ojczyzna zgubiona) – miał powiedzieć Otto von Bismarck o debatujących posłach oraz intelektualistach. Ja zamierzam w tym felietonie obniżyć ich liczbę do zaledwie dwóch: Marcina Króla i Bronisława Łagowskiego.
Kilka osób pytało mnie, czy czytałem rozmowę Grzegorza Sroczyńskiego z Marcinem Królem w „Wyborczej”, co zdarza się rzadko, bo wywiady jajogłowych mało kogo dziś obchodzą. Rozmowa zaczyna się od tego, że zawiśniemy na latarniach, a potem napięcie stopniowo rośnie. Profesor bije na alarm. Jak się zdarzy „coś” złego – mówi – „to możemy wisieć na latarniach. Po prostu. Nic nie robiąc hodujemy siły, które zmienią świat po swojemu. I nie będą negocjować. – Kto? – Choćby nacjonaliści. Przecież idzie ta fala...”.
Co w tej sytuacji robić, profesor jednak nie mówi. Zdaniem Króla transformacja w Polsce przybrała zły obrót. Jej głównym celem była wolność, a na boku pozostały równość i braterstwo. – Głupi byliśmy, zaraziliśmy się neoliberalizmem, doprowadziło to do bezrobocia i wielkich nierówności – bije się w piersi profesor. – Bezrobocie? Przecież ono jest strukturalne. Rozwarstwienie? To nieodłączny element rynku. Niskie płace? Taki mamy rynek pracy. Takie panuje rozumowanie.
Nawrócenie prof. Króla to fakt godny uznania. Pewien młody reżyser, oczytany w problematyce transformacji, powiedział, że przypomina mu to słynny referat Chruszczowa o zbrodniach Stalina – wszyscy o tym wiedzieli, tylko nikt nie miał odwagi tego powiedzieć. Tym samym Marcin Król dołączył do tych nielicznych, którzy – jak Tadeusz Kowalik i Karol Modzelewski – od dawna krytykowali przemiany w Polsce za zbyt dużo rynku kosztem sprawiedliwości.