Przychodzi baba do roboty. I często, ciągle zbyt często, wpada w potrzask. Jeśli nawet nie będzie zarabiać słabiej ani awansować wolniej, niż startujący z tego samego punktu kolega, to popadnie w autodestrukcyjne wyrzuty sumienia, że spaprała swoją misję kobiecą. Dom, macierzyństwo, rodzina… – Zawsze uderzało mnie, że o ile na średnich szczeblach menedżerskich mamy w PZU nawet 80–90 proc. kobiet, to tuż pod zarządem jest ich już zaledwie połowa, a potem już tylko gorzej – mówił Andrzej Klesyk, prezes PZU, podczas jednej z cyklu debat o najważniejszych problemach współczesnej Polski, organizowanych przez POLITYKĘ i PZU. Co zrobić, by słowo „kobieta” lepiej kleiło się ze słowem „kariera”?
Odpowiedź padła tyleż oczywista, co smutna. Owe pułapki to, rzecz jasna, stereotypy, które okazują się wyjątkowo oporne na erozję. Na czym polega mechanizm tego zjawiska?
Ona rodzi, więc z definicji jest opóźniona w rozwoju
To kobiety rodzą dzieci. Niestety, właśnie ten absolutnie oczywisty fakt biologiczny sprawia, że kobiety już na starcie spychane są do peletonu albo i odpadają z wyścigu. Krótko mówiąc: większość pracodawców za młodymi kobietami z powodu potencjalnego „zagrożenia ciążą” nie przepada, a im kobiety bardziej to odczuwają, tym bardziej swoimi poczynaniami utwierdzają w niechęci pracodawców. Sytuacja w wielu firmach przypomina wojnę podjazdową, grę pozorów: pracodawcy udają, że krzywdy nie zrobią, a pracownice, że nie ucierpi ich lojalność i zaangażowanie. Kobiety ciąże ukrywają, pracodawcy czują się nabijani w butelkę.