Pieniądze nadeszły z unijnego funduszu rybackiego z przeznaczeniem na przemianę kotłowni w profesjonalne studio nagrań. W tym dniu jak co dzień w różnych miejscach wsi stali pojedynczy mieszkańcy wpatrzeni w dalekie punkty. Jedni stali bez celu pod blokami pegeerusów. Inni przy skrzynkach pocztowych czekali na listonosza. Ktoś na balkonie precyzował antenę względem nieba. W ciszy sklepu spożywczego trębacz ślubno-pogrzebowy przykleił kartkę z sugestią: oferuję państwu przepiękną oprawę muzyczną w wykonaniu trąbki.
W Unii pewnie spodziewali się, że dzień nadesłania pieniędzy będzie w Pokrzywnie koło Piły wyjątkowy i bez porównania. W Pokrzywnie uważa się o Unii, że raczej nie rozumie delikatnych kontekstów codzienności.
Polska, jaką znaliśmy
Henryk mówi: Codzienność to jest usiąść i zapatrzeć się na psa. Można zobaczyć, jak dwa razy przejeżdża psa samochód na drodze przez wieś. Emerytowany kierowca zakładów mięsnych, Henryk, wstał i poszedł zobaczyć, czy z tego psa jeszcze coś będzie. Duży, czarny, nietutejszy pies. Zaniósł go do pana Jana, który jako ajent gospodaruje w dawnym PGR. Pan Jan zasponsorował weterynarza i gips. Przy okazji Henrykowi przypomniało się huczące życie PGR.
Kraina bydła rogatego i owiec, ojciec był tu brygadzistą. W 1961 r. rodzina przeniosła się z Kielc do Pokrzywna, zajęli na dom poniemiecką pocztę. Przyjeżdżali coraz to nowi ludzie z Polski, była praca. Mieli szkołę, kościół i bociana wahadłowego, czyli pół tutejszego, a pół afrykańskiego – wszystko poniemieckie. Na pagórkach za wsią kawalerka piekła w ogniskach kartofle i szkopskie granaty dla zabawy. Kyrje Elejson i Hospody Pomyłuj, trzecia wojna! – łapały się za chustki zabużańskie babcie, słysząc kanonadę. Przyjeżdżała milicja i wojsko wyjaśniać, czy to Werwolf atakuje.