Gary
Magda Kowalewska, lat 34, dziennikarka, mama 8-miesięcznej Mai, uważa, że wyniki badań to dowód na powolne przystosowywanie się mężczyzn do świata. Ci potrzebujący ciągłego serwisowania przez kobietę wydają się jej – i przyjaciółkom – zwyczajnie śmieszni. W cenie są mężczyźni przystosowani do życia. Czyli: umiejący obsłużyć pralkę, dokonać domowych napraw, sprzątający więcej niż statystyczne pół godziny dziennie.
Magda jest ze specyficznego pokolenia. Matki dzisiejszych trzydziestolatków jako pionierki szły do pracy poza domem. W końcówce lat 80. etat miało osiem na dziesięć z nich, choć w pokoleniu matek z lat 50. – zaledwie sześć na sto, a w pokoleniu, które niańczyło dzieci w latach 30. – trzy. Ale jeszcze w latach 80. prasa kobieca lansowała model pracującej westalki. „Aby wszyscy członkowie rodziny czuli się dobrze, pani domu powinna pokazywać życzliwą, radosną twarz”. „Wolne soboty, jakież to ułatwienie dla kobiet”. Albo wręcz tak: „(Prawdziwa) kobieta jest mądra mądrością kobiecą, dzielna, spracowana i gospodarna, jest gotową do wyrzeczeń opiekunką dzieci oraz ludzi starych i chorych w rodzinie, powiernicą kłopotów mężczyzny, towarzyszką jego życia”.
Pokolenie pracujących matek – i jednocześnie doskonałych opiekunek domowego ogniska na drugich etatach – wychowało więc synów przyzwyczajonych do bycia serwisowanymi oraz doinwestowane edukacyjnie córki, wobec których te matki miały dużo wyższe aspiracje niż wobec samych siebie. Te córki spotkały się teraz z tamtymi synami i założyły rodziny. Magdalena Kowalewska – jak przyznaje – miała akurat szczęście. Bo jej mąż Adam, lat 32, jest już nowego typu. To ojciec pilnował, by mały sprzątał, układał ubrania w kosteczkę i robił zakupy.