Mama A. 31 sierpnia 2013 r. już o 5.00 rano była pod upatrzoną szkołą społeczną. Jeden z ojców koczował tam od 3.00. W śpiworze. Dyrektor szkoły zapowiedział, że przyjmie do rozpatrzenia tylko 40 pierwszych podań na 16 miejsc w pierwszej klasie, która wystartuje za ponad rok – 1 września 2014 r. Kilka miejsc było już i tak zarezerwowanych dla rodzeństwa uczniów ze starszych klas. Wiosną odbyła się rekrutacja. Egzamin. Dyrektor zapowiadał, że trzeba będzie tylko przeczytać wyraz, a trzeba było całe zdanie. Wytknął, że Staś, wrysowując koło w kwadrat, nie dociągnął go do jednego boku. Szlaczki nie poszły najlepiej. Polegliśmy, mówi mama A. Ale nie żałuje, bo gdyby Staś miał się uczyć w takiej szkole…
W Instytucie Badań Edukacyjnych obserwują, że wielkie miasta odróżniają się od tych małych i wsi, a Warszawa to już zupełnie osobliwy szkolny ekosystem. Na wsi z posłaniem 6-latków do szkół problemy gasną (bo i specjalnego wyboru ludzie nie mają), w większych miastach wciąż sprawa się kitłasi. Poległy na niej już dwie minister edukacji – Katarzyna Hall i Krystyna Szumilas. Siódmego roku do dzieła zabrała się Joanna Kluzik-Rostkowska; wydawałoby się – z wystarczającym zasobem empatii dla rodzicielskich obaw. Wprowadziła asystentów nauczycieli do najmłodszych klas, obiecała darmowy podręcznik dla wszystkich i pewnie tego dotrzyma, opisową ocenę dzieci przesunęła na moment, kiedy ukończą trzecią klasę. Rocznik 2008 podzielono na pierwsze i drugie półrocze; dzieci starsze mają iść do szkół, młodsze – mogą. Rodzice starszych mogą też z zaświadczeniem z poradni psychologicznej (samorządowej bądź prywatnej) ubiegać się u dyrektora szkoły, by obowiązek nauki odroczył.