W miasteczku Czeladź granica między byciem Very Important, czyli kimś Bardzo Ważnym, a biedą przebiega koło Biedronki. Po jednej stronie supermarketu stoi bar U Tadka i bazarek z tanią gumką do majtek oraz cebulą po 3 zł kilo. Po drugiej Pałac Saturna z miejscami parkingowymi 30 zł za godzinę, apartamentami około tysiąca za dobę, prywatną plażą nudystów, sauną z Mistrzem i Jogą i wejściówkami do strefy VIP – po 100 zł za dzień.
W saunach pozbywają się toksyn śląscy milionerzy z tzw. segmentu HNWI, czyli high-net-worth-indywidual (wysokie indywidualne dochody netto), tu swojsko nazywani hinwisami. Parkują swoje porsche i lexusy na miejscach dla VIP, koło fontanny, vis à vis wejścia do Biedronki. Zwykła viperka, czyli średniak aspirujący (głównie handlowcy i drobna przedsiębiorczość), dojeżdża do Pałacu Saturna busem S z Sosnowca (2,50 za bilet), ale wydaje 100 zł na wejściówkę do vip-sektora. – Opłaca się, bo dzięki temu może być w pałacu przez cały dzień i ocierać się, dosłownie i w przenośni, o wielkie pieniądze – mówi Leszek Pustułka, właściciel pałacu, który jako krzewiciel kultury saunowej w Polsce pilnuje, żeby wszyscy, niezależnie od portfela, w strefie VIP i poza nią wchodzili do sauny na golasa. Tyle że VIP ze strefy lepiej opłaconej już w momencie wejścia do swojej, osobnej, szatni jest traktowany wyjątkowo, czyli z ufnością w jego klasę i styl. A to zaufanie do klienta to, według Pustułki, w Polsce nadal towar luksusowy.
Zaufanie. 100 zł za dzień
Luksus polega na tym, że po stronie VIP nie ma tabliczek z napisami: „Przed wejściem do sauny uprasza się o skorzystanie z prysznica”, „Całkowity zakaz spożywania własnego alkoholu, bo będziemy wypraszać z obiektu” czy „Prosimy spuszczać po sobie wodę w toalecie”. – W szatni dla ludu są takie komunikaty – zdradza Pustułka. I generalnie na tym podejściu wychodzi na plus, chociaż z vipowskiej szatni dla kobiet ostatnio ktoś ukradł najnowszą, wystawioną do powszechnego użytku, wodę toaletową Bossa. Może i wartą niewiele (w porównaniu do najdroższej, dostępnej w Polsce Clive Christian za 675 tys. zł – tak, ponad pół miliona), ale Pustułkę jakoś to dotknęło. Na szczęście po męskiej stronie Calvin Klein słabo schodzi i nikomu nie przyszło na myśl, żeby zabierać mleczko do ciała czy szczoteczki do zębów typu soft. – VIP, w odróżnieniu od nievipa, wchodzi do sauny, nie potykając się o żelazne bramki – kontynuuje Pustułka. – Pod stopami ma mozaikę, nad głową sztukaterię w wole oczy i posągi kariatyd.
Hinwisy za dopłatą mogą wykąpać się w piwie, kozim mleku z płatkami róży albo dać się wymasować Egipcjaninowi. Viperka aspirująca najczęściej wybiera darmową Świątynię Wenus wyłożoną – jak zapewnia Pustułka – solą z Himalajów. A w niej temperatura powyżej 70 stopni, inne vipy siedzące w kwiecie lotosu i sauna mistrz grający na misach tybetańskich. Po zakończonym seansie – po co ponoć viperka przyjeżdża najchętniej – należy na golasa wybiec na dwór, skorzystać z prysznica, a potem udać się na usypaną koło pałacu prywatną plażę nudystów. Wszystko pod obstrzałem mieszkańców pobliskich bloków Czeladzkiej Spółdzielni Mieszkaniowej, którzy koczują na balkonach z lornetkami.
– Odkąd trzy lata temu otworzyłem Pałac Saturna, mieszkania w okolicznych blokach podrożały, a niektórzy zaczęli sobie dorabiać wypożyczaniem balkonów w celach obserwacyjnych – zauważa Pustułka. Hinwisom to, że są obserwowani – zdaniem Pustułki – nie przeszkadza. Przywykli. Viperka na lornetki wręcz czeka, bo skoro patrzą, znaczy, że podziwiają.
Szacunek. Od 20 zł wzwyż
O znaczeniu lokalizacji dla dobrego samopoczucia mogą opowiedzieć pracownicy strefy VIP na warszawskim Dworcu Centralnym. Jeszcze trzy lata temu, kiedy drzwi do strefy sąsiadowały z wejściem do hali głównej, vipy – odprowadzane zazdrosnymi spojrzeniami normalsów – zaglądały tu chętniej. Po remoncie dworca strefa – ze względów oszczędnościowych – trafiła na tyły. Na pierwszy rzut oka mało reprezentacyjna, z oknami zasłoniętymi białymi roletami typu biurowego, przyciąga nielicznych, ale za to wyjątkowo spragnionych wyjątkowego traktowania. Głównie posłów i senatorów, którzy, w odróżnieniu od innych pasażerów aspirujących do miana VIP, nie muszą okazywać się biletem klasy pierwszej na pociąg InterCity. – Po pierwsze dlatego, że za nic nie płacą, bo jeżdżą na legitymację poselską. Po drugie doskonale ich znamy. Wpadają do nas głównie w czwartki i piątki, czyli dni posiedzeń Sejmu, i traktują jak przedłużenie swojego biura poselskiego – zdradza pracownica strefy VIP (biała koszula, apaszka w kolorach InterCity pomarańczy i błękicie, czyli strój świadczący o szacunku dla podróżnego, a na nim kolejowym vipom zależy najbardziej). – Mówią do nas po imieniu, opowiadają o chorobach, gdzie ostatnio byli na rybach, a w okresie świątecznym wręczają bombki albo kraszanki z nazwą partii.
VIP kolejowy – jak zapewniają pracownice strefy – oczekując w luksusie na połączenie (niebieskie kanapy ze skaju, niskie stoliki ze sklejki dębopodobnej, dziesięć egzemplarzy prasy codziennej, w tym jeden po angielsku), głównie rozmawia przez telefon. Z rzadka bywający tu biznesmeni (częściej latają swoimi samolotami, dla których powstaje coraz więcej prywatnych lądowisk, np. przy modnym SPA w Arłamowie, byłym ośrodku internowania Wałęsy) analizują kursy walut, posłowie omawiają wyniki głosowania, a telewizyjni celebryci ładują w pięciu czynnych gniazdkach swoje smartfony i tablety. Wszyscy korzystają z darmowej kawy Tchibo, podawanej w białej zastawie Lubiana, i czekoladek Lindora. Hinwisy – czego panie z obsługi strefy są pewne – z bezpłatnego poczęstunku rezygnują częściej niż politycy, którzy nawet jeśli mają kilka minut do pociągu, to i tak wpadną, żeby na szybko wypić kawę i wsunąć do kieszeni butelkę mineralnej.
Ale największą sumiennością w spożywaniu darmowego poczęstunku wykazuje się kolejowa viperka (emeryci, bezrobotni, działacze związkowi), którzy, aby wejść do strefy „wyjątkowego, kolejowego komfortu”, wykupują najtańszy bilet pierwszej klasy. Na przykład z Dworca Centralnego na Dworzec Zachodni w Warszawie. Tylko 20 zł, a cały dzień można posiedzieć przy kawie, przed plazmą, na której leci TVN24, z politykami na sąsiednich, skajowych kanapach. Niektórzy – jak działacze związkowi – usiłują przy okazji coś załatwić, inni chcą wspólne zdjęcie na fejsa albo autograf dla wnuczka. Jeszcze innym wystarcza szacunek obsługi, w przewozach masowych towar luksusowy. Posłowie jednak niechętnie bratają się z narodem. Nie po to przecież uciekają do strefy VIP z powszechnie dostępnych poczekalni.
Dyskrecja. 1 tys. za miejsce
Ale prawdziwym miejscem wybrańców, nie tylko narodu – jak przekonują pracownicy Stadionu Narodowego – jest były Stadion Dziesięciolecia. Reklamowany jako wizytówka Polski, coś w rodzaju współczesnego Olimpu. – Tu VIP jest uwznioślony i potraktowany z najwyższym szacunkiem – mówi Tomasz Zahorski, odpowiedzialny m.in. za sprzedaż lóż vipowskich. Na narodowym Olimpie nie ma mowy o masówce typu wspólny kelner na piętro, jednakowe menu czy – co zdarza się w lożach VIP na stadionach piłkarskich – zestaw gadżetów w reklamówkach.
Są za to – jak mówi Zahorski – small touches, czyli drobne pacnięcia, które pokazują narodowym dopieszczonym, że obsługa wie, z kim ma do czynienia, ale mimo to jest niezwykle dyskretna. Dyskrecja ma swoją cenę: od 8 tys. zł wzwyż za lożę 8-osobową w strefie VIP, wykupioną okazjonalnie albo na cały rok (koszt 159 tys. zł – skorzystało z tego 20 osób). Drobne pacnięcie narodowego vipa zaczyna się już w momencie wejścia do strefy wyróżnionych, kiedy recepcjonistka nawet nie prosi o nazwisko, bo listę gości i ich zdjęcia ma wykute na pamięć. Kolejny small touch następuje po przejściu czerwonym dywanem do loży (designerskie fotele ze skóry układające się do kształtu ciała, plazma na ścianie, kanapa, stół, po wyjściu na taras przed lożą najlepszy widok na płytę stadionu), gdzie czeka osobisty kelner i czasem osobiste (obok proponowanego w karcie, przygotowanego przez jurora z „Hells Kitchen”) menu, np. szparagi i rukola.
A potem, co – jak zauważa Zahorski – vipy cenią sobie najbardziej, można wyjść na korytarz i sprawdzić, kto zawitał. Im więcej nazwisk z listy najbogatszych Polaków, tym lepiej, bo na Narodowym nie tylko się ogląda czy oklaskuje, ale przede wszystkim załatwia interesy albo nawiązuje kontakty biznesowe. Na przykład podczas robienia zdjęć komórką albo w oczekiwaniu na tzw. meet and greet, czyli ekskluzywne spotkanie z gwiazdą występującą na scenie. Bo luksus, jak zapewnia Zahorski, dla polskich hinwisów to już nie tylko marka (chociaż największym, ubiegłorocznym wydarzeniem na rynku dóbr luksusowych było otwarcie salonu Louis Vuitton i butiku Karla Lagerfelda), ale przede wszystkim maksymalne wyróżnienie. I tak na narodowym Olimpie VIP mógł dostać autograf Paula McCartneya, spotkać się z zespołem Depeche Mode czy pogadać z Jeremym Clarksonem z „Top Gear”. To niemożliwe – co VIP wie i docenia – dla narodu siedzącego kilka pięter niżej na plastikowych krzesełkach.
Satysfakcja. Za darmo
Naród za to – co, jak przekonuje obsługa pobliskiego Teatru Capitol, zdarza się często – może zażyć dyskrecji w tutejszej loży vipowskiej. Wychodzi dziesięć razy taniej niż na Narodowym, a poziom wyróżnienia równie wysoki. Na przykład dzięki autografowi Kasi Skrzyneckiej albo rozmowie z Ewą Złotowską z popularnego spektaklu „Klimakterium”, na którą to sztukę najczęściej jest wykupywana loża VIP. – Mamy do czynienia z kulturą i luksusem – przekonuje, prezentując lożę, Agata Krzywania, menedżerka Sceny Capitol. – Widz siedzi na welurowych, błękitnych fotelikach, pije welcome drink, czyli np. wódkę z sokiem, i nie musi czekać do dzwonka, żeby ruszyć do łazienki, bo ma własną, pod nosem. A po sztuce, jeśli ma ochotę, może pójść się pobawić do wydzielonej, klubowej części VIP. A tam antyczne fotele, stoły z granitu, bar i widok z góry, bo strefa na pięterku.
Cena, podobnie jak w przypadku loży, od 130 zł od osoby – koszt wejścia na pięterko i alkoholi. Ale za darmo też się da. Jak zauważają barmani, młodsza viperka (przed trzydziestką, widzowie spektakli muzycznych, głównie studenci zaoczni zjeżdżający do stolicy na sesje weekendowe) wchodzi do strefy na skróty, czyli na zaproszenie z góry, od kogoś, kto już zapłacił za lożę i alkohole. Dzięki czemu młode vipy mogą popróbować drinków na bazie szampana albo zapalić cygaro 200 zł za sztukę.
Niestety, jak zauważa Agata Krzywania, nierzadko różnica między vipami pełnopłatnymi, tymi zaproszonymi przez aktorów z „Klimakterium”, i młodą viperką od spektakli muzycznych w pewnym momencie zaciera się i wszyscy biorą się za demolowanie strefy VIP. Czyli: zdzierają tapicerkę antycznych foteli, podnoszą do góry posągi dekorujące łazienkę vipów (spadają głowy, które potem trzeba kleić), wyłamują nogi kanap, aby potem owymi nogami wygrażać normalsom z dołu.
Podobnymi awanturami – o czym przekonuje X., mieszkanka Spółdzielni Mieszkaniowej w Czeladzi – czasem kończą się zabawy hinwisów i normalsów w Pałacu Saturna. X., która – jak mówi – jest cięta na golasy, zgłasza policji zakłócenie ciszy nocnej, ale nie wierzy, że oprócz nękania portiera policja może zaszkodzić bogaczom. Dlatego z satysfakcją przyjęła informację o oszustach, którzy, podając się za biznesmenów, wyłudzili ostatnio lożę VIP na jednym ze stadionów. Podrobili skan przelewu bankowego na 34 tys. zł, wprowadzili do loży rodzinę i znajomych, pili i jedli na koszt klubu sportowego.
– Policja, niestety, dość szybko ich ujęła, ale – jako wcześniej niekarani – dostaną pewnie wyrok w zawiasach i niewielką grzywnę. A co się pobawili to ich – cieszy się X. z Czeladzi, dla której, jak dla większości Polaków, prawdziwym luksusem jest satysfakcja, że nawet biedny, ale sprytny może zostać vipem.