Społeczeństwo

Urzędzie, oddaj!

Firma buduje, skarbówka rujnuje

Gmach Ministerstwa Finansów Gmach Ministerstwa Finansów Prajar90 / Wikipedia
Co roku z budżetu idą setki milionów na ­odszkodowania za niezgodne z prawem decyzje urzędników. Oni pozostają bezkarni, a płacą podatnicy – niektórzy, jak ostatnio w Kartuzach, własnym życiem.
Marek Isański. Urząd Skarbowy sparaliżował pracę jego firmy TFL. Dzisiaj domaga sie za krzywdę 157 mln zł odszkodowania.Tadeusz Późniak/Polityka Marek Isański. Urząd Skarbowy sparaliżował pracę jego firmy TFL. Dzisiaj domaga sie za krzywdę 157 mln zł odszkodowania.
Marcin Kołodziejczyk. Współzałożyciel i rzecznik ruchu społecznego Niepokonani, który skupia przedsiębiorców poszkodowanych przez państwo. W przeszłości współwłaściciel biura turystycznego Big Blue.Mateusz Baj/Agencja Gazeta Marcin Kołodziejczyk. Współzałożyciel i rzecznik ruchu społecznego Niepokonani, który skupia przedsiębiorców poszkodowanych przez państwo. W przeszłości współwłaściciel biura turystycznego Big Blue.

To może być rekord. Pozew Marka Isańskiego o odszkodowanie od Skarbu Państwa za firmę zniszczoną przez urzędników skarbowych opiewa na 157 mln zł. Pozew trafił do warszawskiego sądu 18 kwietnia 2014 r. dokładnie w 18 rocznicę niesłusznego aresztowania za domniemane niezapłacone podatki. Są spore szanse na wygraną poszkodowanego.

A przegraną państwa, które przegrywa coraz częściej i boleśniej. Na rosnącą liczbę pozwów przeciwko Skarbowi Państwa i rosnącą wysokość roszczeń oraz zasądzanych odszkodowań zwróciła tymczasem uwagę Prokuratoria Generalna w najświeższym sprawozdaniu. W ubiegłym roku państwo przegrało 110 spraw, wypłaci łącznie 400 mln zł odszkodowań za decyzje urzędników. Tylko w związku z wniesionymi roszczeniami odszkodowawczymi wobec urzędów skarbowych zapłaciliśmy 14,7 mln zł plus drugie tyle odsetek.

W każdym roku do sądów wpływa około 5 tys. kolejnych pozwów, z czego kilkaset dotyczy urzędów kontroli skarbowej. Suma roszczeń w sprawach zarejestrowanych w ubiegłym roku wynosiła 10,5 mld zł, z czego niemal 270 mln zł przypadło na sprawy, w których pozwanymi są urzędy kontroli skarbowej.

Wjechał w ślepą ulicę

Marek Isański dziś o biznesie już nie myśli. Również dlatego, że nie musi. Żyje z odsetek, jakie dostaje ze zwrotów za nienależnie pobrane podatki. W ubiegłym tygodniu przyszedł kolejny zwrot, prawie 1 mln zł.

A jednak marzyło mu się, że będzie w życiu robić biznes. Zaczął z sukcesami od jednej z pierwszych w Polsce firm zajmujących się systemami informatycznymi. Jako student informatyki i zarządzania wymyślił, że będzie do sprowadzanych wtedy m.in. przez Romana Kluskę komputerów projektował i wdrażał oprogramowanie wspomagające zarządzanie. Z wolnym rynkiem wypłynął na szersze wody. W 1990 r. w rodzinnej Zielonej Górze otworzył kilka sklepów z telewizorami – i tak wszedł w finanse i sprzedaż ratalną, co wtedy było nowością. Rozwijał się, został dilerem samochodowym, i tak z kolei poznał leasing. W 1995 r. ruszył ze swoim Towarzystwem Finansowo-Leasingowym (TFL), zajmującym się leasingiem autobusów – i to było to. PKS miał stary tabor i nie miał pieniędzy na zakup nowego, z kolei Jelcz i Autosan nie miały za bardzo za co produkować. Isańskiemu udało się to poskładać: uwiarygodnić PKS wobec banków, oddłużyć Autosan. Zatrudniał kilkadziesiąt osób. Już po pierwszych miesiącach miał 230 podpisanych umów z przewoźnikami. Leasingował autobusy w 70 pekaesach. Ludzie mieli pracę, było na wypłaty, PKS miał nowe autobusy, a on zarabiał pieniądze. W 1995 r. zysk netto firmy przekroczył 10 mln zł, na 1996 r. planowano 20 mln zł.

Jednak w lutym 1996 r. do firmy weszli inspektorzy zielonogórskiego Urzędu Kontroli Skarbowej. I to od razu z policją. Spakowali w kartony całą dokumentację firmy i wywieźli. Dwa miesiące później kilkunastu uzbrojonych policjantów przyszło po samego właściciela, wyprowadzając go w kajdankach na oczach przybyłych właśnie do firmy na rozmowy przedstawicieli banków. Isański usłyszał zarzut wyłudzenia VAT, które polegać miało na tym, że auta z fabryki odbierali od razu kierowcy leasingobiorców, a nie jego firma. Po trzech miesiącach wypuszczono go z aresztu, ale urząd skarbowy zajął 6 mln zł na poczet przyszłych zobowiązań. Dlaczego akurat 6 mln? Tego nie wiadomo.

Zniknięcie takiej sumy z kont sparaliżowało firmę. Kontrola UKS trwała aż do czerwca 1997 r., gdy po prostu zawieszono postępowanie. Isański nie mógł nawet pójść do sądu – bo z czym? Tymczasem banki wymówiły umowy, stracił zdolność kredytową, do leasingobiorców poszły z urzędu pisma, że płatności mają dokonywać już nie do firmy Isańskiego, ale od razu bezpośrednio na konto Izby Skarbowej, co zniszczyło mu reputację wśród klientów. A 6 mln zł wciąż leżało na kontach urzędu skarbowego.

Trzy lata później odesłano Isańskiemu 2 mln, ale tylko po to, by kolejną decyzją wezwać go do zapłaty 6,6 mln. Zdążył zwrócone przez urząd pieniądze zainwestować w nieruchomość; chciał odbudowywać firmę. Urząd skarbowy wszedł więc na hipotekę budynku, co zamknęło drogę do kredytów i rozwoju. – A tymczasem ja miałem już świadomość, że nie mogę dopuścić do upadku firmy, bo wówczas cała moja walka, te wszystkie pozwy, w których zaskarżałem decyzje urzędników skarbowych, można będzie wrzucić do kosza – tłumaczy. – Wobec firmy, która nie istnieje, umarza się postępowania, a akta odsyła do archiwum. Sprawa zostaje zamknięta.

 

Wartość utracona

Bo oczywiście walczył w sądach. W czerwcu 2002 r. Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził, że decyzję o zwrocie VAT wydano z rażącym naruszeniem prawa. Jeszcze w tym samym roku przyszła kolejna decyzja Izby Skarbowej: kwota rzekomych zobowiązań zmalała do 1,5 mln. Z hipoteki skarbówka nie zechciała się jednak wykreślić (to stało się dopiero w 2012 r.), więc przyparty do muru Isański w 2006 r. sprzedał tak obciążoną hipotecznie nieruchomość za grosze.

Potem było kilka spektakularnych zwrotów akcji: minister finansów unieważniający swoje wcześniejsze decyzje o zwolnieniu Isańskiego ze zobowiązań, sąd uchylający decyzje ministra, jako wydane z naruszeniem prawa, i tak dalej. – Wszystkie te działania Ministerstwa Finansów miały na celu jedno: zakwestionowanie korzystnej dla podatnika decyzji o nieważności decyzji Izby Skarbowej – ocenia.

W 2010 r. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Poznaniu jako ostatnia instancja uznał, że wszystkie decyzje Izby Skarbowej odnośnie do firmy TFL były niezgodne z prawem i zostały uchylone. Stwierdzając przy okazji, że organy podatkowe nie zgromadziły żadnych dowodów na stawiane spółce zarzuty.

Marek Isański jest przekonany, że jego sprawa to nie jest ani wypadek przy pracy, ani przypadek. Że działa u nas system, w którym władzę nad obywatelem mają urzędnicy, którzy za popełnione błędy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. – Przecież rozliczałem się, jak trzeba, a miałem przeciw sobie cały aparat władzy. Wszyscy, od urzędu skarbowego począwszy, na Ministerstwie Finansów skończywszy, stanęli do walki ze mną.

Dokładnie w 18 rocznicę swojego aresztowania złożył w imieniu spółki TFL pozew przeciwko Skarbowi Państwa, wskazując konkretnie po kolei: ministra finansów, dyrektora Izby Skarbowej w Zielonej Górze, naczelnika Pierwszego Urzędu Skarbowego w Zielonej Górze i Prokuraturę Rejonową w Zielonej Górze. Żąda odszkodowania „za niezgodne z prawem działania organów podatkowych i prokuratury” w kwocie 157 mln 40 tys. 983 zł i 11 gr plus odsetki za każdy dzień od złożenia pozwu. 55 tys. zł samych odsetek za każdy dzień. Do pozwu dołączył profesjonalną, biznesową wycenę pt. „Wartość utracona na skutek niezdolności firmy do prowadzenia kontraktacji od połowy 1996 roku”. Wycenę sporządził dr hab. Tomasz Berent z Katedry Rynków Kapitałowych SGH. Wynika z niej m.in., że gdyby TFL działała chociaż dwa lata dłużej, jej wartość na koniec 2013 r. wynosiłaby co najmniej 120–132 mln zł.

To najwyższe dotychczas roszczenie. Isański tłumaczy: – Państwo musi zacząć płacić słono za błędy swoich urzędników. Przy czym słowo błędy to czysta kurtuazja wobec tamtych urzędników, w moim wypadku należałoby mówić o przestępczym działaniu na szkodę podatnika, o spowodowaniu wielkiej szkody materialnej, gdzie pokrzywdzonym jest państwo i każdy z podatników tego kraju, który będzie musiał złożyć się na moje odszkodowanie.

Sfrustrowani Niepokonani

Sprawa Isańskiego jest tylko jedną z kilku tysięcy podobnych. Na ostatni zjazd pokrzywdzonych przez urzędników państwowych przedsiębiorców w połowie maja zjechało do Warszawy ponad tysiąc osób. Ludzi, którym przez błędne decyzje zlicytowano firmy, pozbawiono majątku. Przyjechali sfrustrowani i wściekli. – Dwa lata temu  na I kongresie przyjęliśmy, że metodą naszej walki będzie dialog z władzą w atmosferze spokoju. Ale okazało się, że władza wcale nie chciała z nami rozmawiać, nie chce zobaczyć problemu, więc teraz wszyscy zgodnie uznali, że trzeba zmienić metody działania – mówi Marcin Kołodziejczyk, jeden z poszkodowanych przedsiębiorców i rzecznik Niepokonanych. Mimo zaproszeń na kongres nie przybył nikt od premiera, ministra finansów czy ministra sprawiedliwości. Z parlamentarzystów, a zaproszono wszystkich, pojawiło się kilku, pokręcili się raczej w kuluarach. 

 

Nie było na zjeździe Ireneusza Króla, prezesa giełdowej spółki Ideon, wcześniej Centrozap, potężnej katowickiej firmy, spadkobierczyni Centrali Handlu Zagranicznego. W styczniu tego roku Sąd Najwyższy podtrzymał ostatecznie wyrok nakazujący Skarbowi Państwa zapłacenie jej odszkodowania za błędne decyzje organów skarbowych. W sumie równe 54 mln (27,8 mln zł odszkodowania, drugie tyle odsetek). Tam też chodziło o domniemany podatek VAT, zajęcie kont itd. Sąd pierwszej instancji podkreślił, że nie ma wątpliwości co do tego, że urzędnicy skarbowi wydali w sprawie spółki 14 błędnych decyzji, przyczyniając się tym do pogrążenia i upadłości firmy, mimo to Skarb Państwa odwoływał się. – Ta sprawa pokazuje, jak ostrożnie trzeba wydawać decyzje podatkowe obciążające przedsiębiorców wielomilionowymi zobowiązaniami – mówił w uzasadnieniu do wyroku zasądzającego odszkodowania sędzia Wojciech Katner, a chwilę wcześniej, we wrześniu 2013 r., katowicki sąd ogłosił upadłość spółki – jednak, na szczęście dla sądzącego się, nie zakończyła ona działalności. Sąd zatwierdził bowiem układ z wierzycielami, a jednym ze źródeł spłaty wierzycieli będzie zasądzone odszkodowanie.

Odszkodowanie wypłacono już właśnie właścicielowi zbankrutowanej komputerowej spółki JTT Computer. Przelew z wrocławskiego UKS wynosił 46 mln zł. Sędziowie zgodzili się z biegłymi, że gdyby JTT Computer nie upadł z winy fiskusa, w chwili bankructwa w 2004 r. wartość 36 proc. akcji należących do MCI wynosiłaby aż 30 mln zł.

Na ponad 60 mln za zniszczenie firmy przez skarbówkę wciąż czeka firma CD Projekt Red, następca prawny Optimusa, firmy Romana Kluski. Historia Optimusa stała się symbolem patologii w relacjach państwo–przedsiębiorca, ale sprawa o odszkodowanie toczy się przed sądem już ósmy rok.

Czeka też Nina Cholewicka z Kielc. Domaga się 12 mln. Ma prawomocny wyrok: nigdy niczego nie była winna państwu polskiemu.

Odszkodowania nie doczekał

O skazywaniu urzędników za błędne decyzje uderzające w obywateli nie słychać mimo obowiązującej ustawy o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych. Jest w niej mowa o tak zwanych roszczeniach regresowych – czyli żądania od konkretnego urzędnika, który zawinił, aby też za to zapłacił. Ustawa obowiązuje trzeci rok. Za wydanie decyzji z rażącym naruszeniem prawa można obciążyć urzędnika kwotą do wysokości 12-krotności pensji. Ukarany może być również szef urzędu, który nie powiadomi prokuratury o konieczności wszczęcia postępowania przeciwko urzędnikowi. Grozi mu do 3 lat więzienia. Tyle że ustawa jest martwa. Według danych Prokuratury Generalnej nikt – ani jeden szef instytucji państwowej – nie wystąpił do tej pory z wnioskiem o ukaranie podwładnego, który swoją złą decyzją naraził urząd na wypłatę odszkodowania.

Prawnicy dodają jednak, że w praktyce nawet ta mówiąca o odpowiedzialności ustawa praktycznie uniemożliwia ukaranie urzędnika. Zbyt wiele spraw musi zaistnieć wspólnie. Szczególnie istotna jest jedna: prawomocny wyrok stwierdzający, że szkoda jest rezultatem rażącego naruszenia prawa wynikającego z zawinionego działania lub zaniechania urzędnika. O „rażącym naruszeniu prawa” można mówić tylko wtedy, gdy naruszony przepis jest jasny i oczywisty, a przepisy podatkowe jasne nie są i można je interpretować różnie. Komuś, kto przeszedł gehennę walki sądowej o firmę, może zabraknąć sił, by przejść to raz jeszcze – by wziąć odwet na urzędniku.

A sami urzędnicy też zwykle nie czują się winni. Inspektor skarbowy, który mierzył centymetrem wszystkie materiały w firmie Niny Cholewickiej, by udowodnić, że część z nich sprzedaje na lewo, nie miał sobie nic do zarzucenia. Spytany, czy nie czuł się winny, że 50 rodzin straciło źródło utrzymania, a właściciele majątek, odparł: – A co mnie to obchodzi? Ja byłem tylko urzędnikiem, robiłem wszystko zgodnie z przepisami. To nie moja wina, że mamy takich posłów, takie rządy i takie prawo. Tymczasem Nina Cholewicka pikietowała pod jego Izbą z transparentem: „Wasze dobre wyniki to nędza i tragedia podatników”. Po latach została uniewinniona z zarzutu niepłacenia podatku. Inspektor był już wówczas na emeryturze.

Odszkodowania nie doczekał rolnik Jan Gródek. „Jest nam bardzo przykro z powodu tego, co się wydarzyło” – napisał po jego śmierci do rodziny dyrektor Urzędu Skarbowego. Po czym nadmienił też, że „podstawowym celem administracji podatkowej jest pobieranie dochodów podatkowych”. Nie doczekała też Krystyna Chojnacka z Kartuz, która sprzedała dom i majątek i zapłaciła nałożony przez inspektorów skarbówki podatek akcyzowy, a potem przez 21 lat walczyła o jego zwrot. W dzień po decyzji sądu, aby po raz 17 skierować sprawę do ponownego rozpoznania, popełniła samobójstwo.

Pytanie, gdzie postawić granicę oraz kto ją wyznacza. Bo tymczasem w najświeższym sprawozdaniu z działalności kontroli skarbowej za 2013 r. Ministerstwo Finansów chwali się wzrostem o 70 proc. ustaleń (czyli naliczeń) na jedną kontrolę skarbową w stosunku do poprzedniego roku. W dokumencie wprost napisano, że „Miernikiem realizacji celu kontroli skarbowej są dodatkowe wpływy budżetowe w wyniku postępowań kontrolnych na tysiąc kontrolerów”. Przekładając ten slang na język podatników: jak urzędnik pójdzie na kontrolę do firmy i nic nie znajdzie, to jest źle. Znaczy, że trzeba szukać dalej. Odszkodowania dla poszkodowanych będą wypłacone później, już po nagrodach i premiach.

Polityka 23.2014 (2961) z dnia 03.06.2014; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Urzędzie, oddaj!"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną