Tych z Polski rozpoznawało się kiedyś po ciuchach i niepewnym kroku. Zniknęli niepostrzeżenie z niemieckich ulic, tak jak szeptacze – osobnicy dyskretni, porozumiewający się szeptem, by nikt nie słyszał, że mówią po polsku. – Polacy są nie do odróżnienia – mówi Magdalena Szaniawska-Schwabe znad filiżanki z sojową kawą. – Ci, którzy zaczęli osiedlać się w Berlinie po przystąpieniu Polski do Unii, to już zupełnie inne pokolenie. Bez kompleksów, otwarte, wykształcone. Nie szepczą.
Kawiarnia Fleury rozsiadła się w pobliżu Rosenthaler Platz. Znajdująca się pod nim stacja metra, zamknięta na cztery spusty za enerdowskich czasów, jeszcze do lata 1990 r. była prowizorycznym punktem granicznym między wschodnią i zachodnią częścią miasta. To już odległa historia, choć zaledwie sprzed ćwierćwiecza. Ale to właśnie wówczas rozpoczęło się zrastanie Berlina i Europy, w której rosło pokolenie nowych pośredników – jedni w Polsce, jak Magdalena Szaniawska-Schwabe, dziś dziennikarka, a inni w Niemczech, jak Emilia Mansfeld, działająca we frakcji SPD w Bundestagu.
Obie są politolożkami. Emilia kończyła europeistykę na Uniwersytecie w Tybindze. Magdalena jest absolwentką uniwersytetów we Wrocławiu i Berlinie. Na zlecenie IFA, stuttgarckiego Instytutu Stosunków Kulturalnych z Zagranicą, przeanalizowały działalność i inicjatywy kulturalne młodych emigrantów z Polski. Wyniki przedstawiły w dwujęzycznym, polsko-niemieckim raporcie „Nowi pośrednicy – o młodych formach polskiego zaangażowania w Niemczech”. Opisały środowisko swoich kreatywnych rówieśników, trzydziestoparolatków, którzy – bywa – znają się już z netu i skrzykują na imprezy kulturalne w realu. Robią to po polsku i niemiecku, bo w obu kręgach językowych czują się jak ryba w wodzie.