Społeczeństwo

Pieszo na złość góralom

Dlaczego konie padają – a raczej umierają – w drodze do Morskiego Oka?

Góralu, czy ci nie żal? Koni... Góralu, czy ci nie żal? Koni... Francisco Manzano / Flickr CC by 2.0
Tak bardzo staramy się być Europejczykami, tak zadzieramy nosa, sprawdzamy kształt bananów i pomidorów, chcemy mieć w Brukseli naszych polityków, aspirujemy do wysokich urzędów. A w sprawie ochrony zwierząt jesteśmy jak barbarzyńcy.
Jarosław Pocztarski/Flickr CC by 2.0

To już drugi koń, który umarł, ciągnąc do Morskiego Oka wóz wypełniony klientami. Celowo używam słowa „umarł”. Czasownik „padł” – używany przez zainteresowanych, zwłaszcza górali – uważam za bezczelny eufemizm.

Celowo też używam słowa „klienci”. Bo prawdziwi turyści, odwiedzający Tatry czy Zakopane, chodzą pieszo, a nie wożą swoje – bez przeproszenia – tyłki tymi idiotycznymi góralskimi wozami. Robionymi pod turystów, pod ich oczekiwania i radości. Zwykle przeładowanymi, zaprzężonymi w konie, które muszą pracować w straszliwym upale, takim właśnie jak w minioną niedzielę. Skoro ten klient nie ma ochoty w obezwładniający upał ruszyć swego szanownego tyłka i pójść na wycieczkę w góry, to musi go – w tenże upał – zawieźć tam koń? Tylko dlatego, że zapłaci kasę, a góral-wozak nie ma na tyle rozumu, żeby chronić choćby swój warsztat pracy, czyli konia właśnie? Bo ważniejszy jest dzienny utarg?

Kiedy kilka lat temu pierwszy (odnotowany przez organizacje ochrony zwierząt) koń zmarł na trasie do Morskiego Oka, bo ciągnął przeładowany wóz. Wtedy Tatrzański Park Narodowy, który wydaje koncesje wozakom i odpowiada za to, co dzieje się w górach, zapewniał ustami ówczesnego dyrektora Pawła Skawińskiego, że taki wypadek się nie powtórzy. Ograniczono (do dwunastu) liczbę osób mogących wsiąść na wóz jednorazowo, zapewniano, że konie są badane i mogą pracować jedynie dziesięć dni w miesiącu. Miała być też kontrola weterynaryjna i sanitarna.

W praktyce okazuje się, że TPN nie sprawuje stosownego nadzoru nad wozakami. Oprócz inkasowania opłaty. Nie ma też na Podhalu odpowiednio skrupulatnej kontroli weterynaryjnej. Nie ma, skoro nie tylko umierają konie, ale także handluje się psim smalcem tuż pod okiem weterynarii i policji.

Nikt nie przejmuje się również zapisami ustawy o ochronie zwierząt. Bo to przecież zawracanie głowy.

Kto by się przejmował zwierzęciem, jest lub go nie ma, cóż za różnica?

Słyszałam też takie głosy, że jeśli konie nie będą pracować, ciągnąć wozów z mieszczuchami, którym nie chce się chodzić o własnych siłach, to górale sprzedadzą je na rzeź, nie będzie żadnej idei, żeby konie karmić i oporządzać, skoro nie przysparzają dutków, zarobku.

Tak bardzo staramy się być Europejczykami, tak zadzieramy nosa, sprawdzamy kształt bananów i pomidorów, przejmujemy się każdym słowem czy skrzywioną miną Brukseli, chcemy mieć w europejskiej władzy naszych polityków, aspirujemy do wysokich urzędów. A w sprawie ochrony zwierząt jesteśmy jak barbarzyńcy.

Nic nas nie rusza, nic nie zmienia mentalności, choć lata płyną i wyszliśmy z pieczary (a przynajmniej tak się zdawało). Gdyby w Brukseli wiedziano, co się u nas rzeczywiście dzieje w takich choćby kwestiach jak prawa zwierząt, z pewnością nie mielibyśmy opinii prymusa.

Kiedy we Francji mężczyzna zbił w parku psa, trafił do więzienia i zapłacił karę, kilka tysięcy euro! U nas wszystko wolno, środowiska prozwierzęce są słabe (przeciwnie niż we Francji czy Belgii, gdzie stanowią potężną siłę nacisku na polityków) i nikt się nie liczy z ich głosem. A ludzie mają gdzieś przestrzeganie prawa, nieważne, czy chodzi o ochronę zwierząt, czy o jazdę po pijanemu. I to sprawia, że jesteśmy zaściankiem.

A Tatrzański Park Narodowy, który ma aspiracje być w czołówce europejskich instytucji chroniących przyrodę, zasługuje na objęcie go europejskimi sankcjami. Tak długo, póki nie będzie rzetelnie kontrolował i karał za naruszenie prawa oraz przepisów tych wszystkich, którym wydał koncesję na wozakowanie do Morskiego Oka na parkowym terenie.

W Parku nie wolno zadeptać szarotki ani zboczyć ze szlaku, a konia zamęczyć na śmierć wciąż wolno. Mam wrażenie, że to jakiś dziwny układ, funkcjonujący na linii TPN – górale, bo normalnych relacji z pewnością nie przypomina.

Umiemy jeść jabłka na złość Putinowi. Piękna idea! Może warto teraz ignorować wozaków, żeby pomóc koniom? Idę pieszo na złość góralom – też brzmi zachęcająco! I jest tak samo zdrowe jak jedzenie jabłek.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną