Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Cewebryta

Nowa mowa

Sława sieci. Bo o ile zwykły celebryta to człowiek znany z tego, że jest znany, cewebryta (to, rzecz jasna, kalka z angielskiego cewebrity) nie jest znany nawet i z tego. Pozostaje anonimowy dla większości społeczeństwa, zachowując szczególny status w mikroświecie jakiegoś zakątka sieci. Stąd mawia się o nim także „mikrocelebryta” – jako o kimś sławnym nie tyle przez 15 minut, co wśród 15 osób. Kto takim cewebrytą może być? Właściwie każdy. Nie trzeba być nawet dobrze zarabiającym blogerem ani szafiarką regularnie opisującą nowe ciuchy. Nie trzeba być szczególnie pięknym ani rozgarniętym, nie trzeba w ogóle wiele mówić (hasło „cewebryta” kojarzy się nawet z pewnymi problemami z wymową). Trzeba za to znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, mieć smartfon i odpowiednio go wykorzystać. Na przykład wrzucić do sieci wideo swojego układu tańczonego w jakimś egzotycznym kraju – jak Matt Harding, który kilka lat temu stał się niemałych rozmiarów cewebrytą, odkąd opublikował serię takich filmów nagranych z autochtonami w różnych częściach świata. Albo opowiedzieć to, co się w życiu widziało, jak człowiek przedstawiający się jako „Grzegorz, były żołnierz PRL”, dziś mieszkający w Wielkiej Brytanii, który swoje gawędy z dawnych czasów snuje w serwisie YouTube. Oba te przypadki przytacza jako przykłady sieciowej sławy autor książki „CeWEBryci. Sława w sieci” Michał Janczewski.

To podstępny rodzaj sławy – cewebryta może być naszym sąsiadem, a my nie będziemy nic o tym wiedzieć, dopóki przypadkiem nie trafimy na film albo jego zdjęcie na Instagramie. Ba, możemy nie zauważyć momentu, gdy – publikując coraz to ciekawsze treści – sami zamienimy się w cewebrytę.

Polityka 36.2014 (2974) z dnia 02.09.2014; Fusy plusy i minusy; s. 99
Oryginalny tytuł tekstu: "Cewebryta"
Reklama