Muzeum życia
Marian Turski opowiada o Muzeum Historii Żydów Polskich
Joanna Podgórska: – Po latach wreszcie się udało. Ulga?
Marian Turski: – Przede wszystkim szalona satysfakcja, ale słowo ulga też ma tu znaczenie, bo przez kilkanaście lat zbieraliśmy na całym świecie środki finansowe na to muzeum i jego otwarcie to rozliczenie się z zaufania donatorów. Możemy teraz powiedzieć: Popatrzcie, nie zmarnowaliśmy waszych pieniędzy. Jeśli chodzi o mnie osobiście, to jest ogromna radość. Użyję porównania biblijnego. Mojżesz to wielki żydowski prorok i nauczyciel, który rozmawiał z Bogiem i miał dla Żydów ogromne zasługi, bo nie tylko dał im podstawy wiary, ale wyprowadził ich z niewoli egipskiej. Jednak nie było mu dane zobaczyć Ziemi Obiecanej. A ja tego dostąpiłem. To wielkie wyróżnienie. Projektowaliśmy nowy typ muzeum. Nie mieliśmy pewności, czy to zagra. Dziś mogę powiedzieć, że się udało.
Żydzi, zanim dotarli do Ziemi Obiecanej, błąkali się po pustyni 40 lat. Ile minęło od idei powstania muzeum do otwarcia ekspozycji?
Ponad dwadzieścia. Z pomysłem wystąpiła m.in. Grażyna Pawlak, która była wówczas dyrektorką Żydowskiego Instytutu Historycznego. W Tel Awiwie jest Muzeum Diaspory, gdzie jedna z ekspozycji opowiada wyłącznie o Polsce; i to Polsce sprzed Zagłady. Odwiedziłem je w połowie lat 80. i objawiła mi się taka myśl, czy my byśmy coś takiego mogli zrobić w Warszawie? Ale wtedy to był luźny pomysł. Podobne myśli miała Gołda Tencer, choć ona bardziej kładła nacisk na język i kulturę jidisz. Potem spotkaliśmy Jeshajahu Weinberga, który był twórcą Muzeum Diaspory, a później Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Stwierdził, że akurat ma wolne moce przerobowe i chętnie zrobi coś razem z nami.
To był początek lat 90. Zaczęliśmy o tym myśleć bardziej konkretnie. Dyrektorem projektu został Jerzy Halbersztadt. Liczyliśmy na to, że projekt da się sfinansować z pieniędzy żydowskiej diaspory, które sami zbierzemy. Niestety, to się nie powiodło.