Ciągle jeszcze żyjemy chrześcijańską symboliką, sztuką, językiem, etyką, tradycją. Bez chrześcijaństwa, pisze francuski katolicki historyk religii Jean Paul Roux, „nie mielibyśmy Madonn Rafaela, »Ostatniej wieczerzy« Leonarda da Vinci, »Piety« Michała Anioła, legendy o Graalu, a »Boska komedia« nie byłaby tym, czym jest”. Nie moglibyśmy słuchać kantat Bacha, Mszy koronacyjnej Mozarta, śpiewu gregoriańskiego, „nasze dzieci nie podziwiałyby żłobków ze Świętą Rodziną, nie cieszyłyby się przystrojoną w kolorowe łańcuchy i błyszczącą światłami choinką”.
Kościół nazywał dawniej Świętą Rodzinę Trójcą ziemską. Jezus był jakby łącznikiem między światem ludzkim i boskim. Na ziemi dziecko pod opieką dwojga pobożnych Żydów, Maryi i Józefa, w niebie – druga osoba Trójcy Świętej. Maryja stała się w świecie katolickim wzorem matki, Józef – wzorem ojca. Ziemskim zadaniem wiernych było i pozostaje naśladowanie tego modelu w ich własnych małżeństwach i rodzinach.
Na pobożne posłuszeństwo młodej Miriam (Maryi), która bez dyskusji przyjmuje zaskakującą wiadomość, że za sprawą Ducha Świętego urodzi Boga, można jednak patrzeć jak na akt bohaterski. Bohaterski jest też Józef, który musiał się zmierzyć z faktem, że jego żona ma urodzić dziecko, którego nie spłodził. Mógł ją oddalić w majestacie prawa, narażając na społeczne wykluczenie, a jednak wziął jej stronę, uwierzył (ku uciesze wiernych) w jej niesamowitą historię i spełniał swoje obowiązki męża i ojca.
Nic dziwnego, że przez wieki rozwinął się w Kościele kult Maryi i kult Józefa (choć w mniejszym stopniu) właśnie jako ikon rodzicielstwa całkowicie podporządkowanego woli Bożej. Malarze, ku nauce wiernych, odtwarzali sceny z życia ziemskiej Trójcy.