Piotr Pytlakowski: – Z wykształcenia jest pani psychologiem?
Teresa O.: – W PRL to był modny kierunek. Wiedzę tę wykorzystywałam w tym zakresie, jaki się może prywatnemu człowiekowi przydać.
Czyli na przykład do wychowania syna i poniekąd męża?
Byli to panowie niereformowalni, żadna psychologia nie obejmowała tych postaci i nie mogła im pomóc. Mąż był adwokatem, podobno niezłym.
Jak to się stało, że chłopak z dobrego domu poszedł taką drogą? Wyłudzał kredyty, okradał ludzi, używał siły fizycznej, dopuścił się kryminalnych przestępstw?
Zawsze twierdzę, że ludzie, którzy mówią, iż ktoś źle wychował dziecko, nie zdają sobie sprawy, co to znaczy. Wychowuje się z najwyższą starannością, a potem różne sytuacje sprawiają, że to dziecko idzie swoją drogą, nie zawsze tą, którą powinno. Splot okoliczności, towarzystwo, jakieś fascynacje. Najróżniejsze rzeczy.
Chce pani całkiem umyć ręce od odpowiedzialności za życiowe wybory syna Romana?
Nie czuję się za nie winna. Bardzo ciężko pracowałam, często byłam w terenie. Wychowywały go moja mama i ciotka, które wytłumaczyły mu, że jest bogiem. Potem umarły, a on dalej chciał być bogiem. I tę swoją boskość w taki czy inny sposób próbował wywalczyć.
Co czuje matka, kiedy słyszy o swoim synu, że to gangster?
W tej książce Masy, w której wymienił czołówkę gangsterów, nie było mojego syna. Nie mam pojęcia, jaką on tam pełnił funkcję, jaką rolę, na pewno nie wiodącą.
No dobrze, czuję zażenowanie. Zawsze starałam się dociec motywacji, jakie nim kierowały, ale to trudne. Myślę, że może była to chęć dominacji nad innymi albo pragnienie imponowania. To wzbudza moje zażenowanie, że inteligentny chłopak i mój syn wybrał taki sposób na życie.