Wieczór, 21 grudnia 1995 r., Polska siedzi przed telewizorami, bo w Sejmie ma wystąpić minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski. Wiadomo, że ujawni informacje o zdradzie stanu premiera.
Tego dnia wystąpienie ministra było siódmym punktem porządku dziennego. Milczanowskiemu z trudem przychodziło ukrycie zdenerwowania. Przemawiał na pozór pewnie i zdecydowanie, ale momentami łamał mu się głos. „Jedna z zagranicznych służb wywiadowczych posiada stałego informatora w polskich kręgach politycznych, wywodzącego się z byłej PZPR. Przełomowy moment nastąpił w 1995 r., kiedy uzyskano informacje wskazujące na pana Józefa Oleksego” – mówił minister z sejmowej trybuny. Premier Oleksy w pierwszym rzędzie ław rządowych nerwowo przełykał ślinę, a potem ukrył twarz w dłoniach.
„Chcę powiedzieć wyraźnie, że jako minister spraw wewnętrznych nie posiadam prawa do oceny, czy przestępstwo zostało popełnione. Jedynymi kompetentnymi organami do takiej oceny są prokuratura i sąd” – przemawiał Milczanowski. I ostatnie jego słowa: „Nie mogłem pozostawić tej sprawy jej własnemu losowi. Spełniłem swoją urzędniczą powinność. I nic więcej”. Ze stenogramu sejmowego wynika, że wtedy rozległy się oklaski.
Spotkanie na korcie
Następnego dnia skończyła się kadencja prezydenta Lecha Wałęsy, a minister Milczanowski zrezygnował z funkcji. Wolał uczynić to samemu – wiedział, że i tak zostanie odwołany. Był w tzw. puli prezydenckiej. On, Władysław Bartoszewski (jako minister spraw zagranicznych) i Zbigniew Okoński (szef resortu obrony narodowej) zostali przez Lecha Wałęsę narzuceni koalicji SLD-PSL. Andrzej Milczanowski wyjaśniał później, że musiał ujawnić sprawę domniemanego szpiegostwa polskiego premiera na rzecz obcego państwa, bo Wałęsa przegrał wybory z Kwaśniewskim i były podstawy do obaw, że w nowym układzie politycznym sprawa zostanie zamieciona.