Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Królowa śniegu schodzi w doliny

Justyna Kowalczyk zaczyna nowe życie

Justyna, nawet jeśli to nie przekłada się na wyniki, wychodzi z zakrętu. Justyna, nawet jeśli to nie przekłada się na wyniki, wychodzi z zakrętu. Adam Lach/Napo Images dla Newsweek Polska / Forum
Justyna Kowalczyk o śniegu wie wszystko. O tzw. normalnym życiu niewiele. Ale szybko się uczy.
Justyna Kowalczyk nie zamierza dawać innym prawa do decydowania o swoim życiu.Adrian Gładecki/Reporter Justyna Kowalczyk nie zamierza dawać innym prawa do decydowania o swoim życiu.
Justyna Kowalczyk (w ciemnym kombinezonie) podczas biegu na 15 km we włoskim Toblach, 8 stycznia 2015 r.Alessandro Garofalo/Reuters/Forum Justyna Kowalczyk (w ciemnym kombinezonie) podczas biegu na 15 km we włoskim Toblach, 8 stycznia 2015 r.

Rok temu po olimpiadzie w Soczi była Królową Śniegu, Polskim Dobrem Narodowym, Żelazną Justyną. Opisując jej zwycięstwa, komentatorzy sportowi prześcigali się w zdaniach współrzędnie złożonych z przewagą przymiotników: „wspaniała”, „imponująca”, „druzgocząca”. Po ostatnim Tour de Ski i pucharowym biegu w Rybińsku zdania są krótkie, z przymiotnikami „zrezygnowana”, „słabiutka”, „wycofana”, a Dobro Narodowe zamienia się w Narodową Porażkę. Która – do czego namawiają ją nie tylko specjaliści, ale też rzesze niedawnych wyznawców – powinna ze sceny zejść niepokonana.

Tyle że Justyna Kowalczyk nie zamierza dawać innym prawa do decydowania o swoim życiu. Właśnie ogłosiła, że zostaje przy nartach, ale zamierza pracować mniej konwencjonalnie. Na początek będąc bliżej nieprofesjonalnych sportowców w marcowym Biegu Wazów. Czyli maratonie na 90 km, w którym ramię w ramię pobiegną na nartach olimpijczycy i zwyczajni zjadacze chleba. Wystartuje z rosyjską drużyną, co – już dziś widać na forach – nie wszystkim się podoba. Mówi, że polska ekipa nie jest w stanie zapewnić jej na trasie niezbędnej pomocy. Od dłuższego czasu na zetknięciu tych dwóch światów iskrzy, bo Justyna ze zrozumieniem tzw. normalsów od zawsze miała kłopot, podczas gdy im wydawało się, że śledząc relacje sportowe, wiedzą o niej wszystko.

A ona od dzieciństwa nie przystawała do reguł rządzących tzw. normalnym życiem. Jak mówi, jej głowa od zawsze zmuszała ciało do działania wbrew prawu książkowemu. Kiedy jako siódmoklasistka z Kasiny Wielkiej postanowiła wygrać mistrzostwa Polski młodzików, trenowała do upadłego, aż je zdobyła. Wypatrzona przez przyszłego trenera wśród dziesiątek młodych sportowców w Szkole Mistrzostwa w Zakopanem wyjechała na pierwszą profesjonalną sesję wysokogórską (ciężki trening na wysokości ponad trzech kilometrów) i robiła wszystko, żeby nie odstawać od reszty doświadczonego zespołu. Ukrywała, że krew leci jej z nosa, bolą nogi. Była najmłodsza i najsłabsza, ale głowa zmuszała jej ciało do wysiłku, który mogą wytrzymać najsilniejsi.

Potem, już podczas swojego pierwszego Pucharu Świata w taki sam sposób usiłowała ukryć ból po odmrożeniu stóp i dłoni. Było minus 24 st. C, po zejściu z trasy nigdy nie widziała tylu płaczących kobiet. Ona starała się patrzeć na cierpienie i słabość z pozycji obserwatora. I nie tylko wtedy, ale przez kolejne kilkanaście lat: wyrywając uszkodzone po odmrożeniu paznokcie; biegnąc po olimpijski medal ze złamaną kością; w ramach letnich treningów, kilka razy dziennie, w upale i na wysokości ponad 2 tys. m wjeżdżając na rolkach na zbocze Sierra Nevada.

Po drugiej stronie sportu, w świecie, gdzie rzadko głowa spotyka się z ciałem, nie ma dla takich jak ona odpowiedniej kliszy. Dlatego – dla opinii publicznej – została najpierw zawziętą góralichą, potem zawistnicą, która nie może sobie poradzić z niezwyciężoną Marit Bjoergen, wreszcie, kiedy wyszło na jaw, że wspiera fundację dla chorych na mukowiscydozę, została bogaczką, która nie wie, co zrobić z pieniędzmi. Martyna Nowak, psycholog sportu ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, przyznaje, że pokusa spojrzenia na Kowalczyk przez własny pryzmat jest silna. W końcu jest dobrem każdego Polaka. Ale to tylko wykoślawia jej obraz. Ktoś, dodaje Martyna Nowak, kto tak jak Kowalczyk żyje pod ciągłą presją nie tylko wyników, ale też przekraczania granic wytrzymałości, nie może być oceniany wedle zwykłych kryteriów. Mimo że nasz, jest jednak przedstawicielem innego świata. I nie tylko dlatego, że nieustannie eksploatuje ciało, ale też z powodu stylu życia. Czyli dosłownie ciągłego biegu (ledwie kilka dni odpoczynku w roku), oderwania od bliskich (bo w Polsce nie ma gdzie trenować), z namiastką rodziny w postaci trenera czy serwisantów.

Ale to odcięcie od normalnego życia ma swoje konsekwencje. Na przykład nie ułatwia kontaktów międzyludzkich, bo codzienny trening nie zastąpi zwyczajnych relacji, w których ludzie żyją ze sobą, a nie pracują na medale. A codzienność, nie zawsze, tak jak trening na lodowcu, może być zaplanowana co do sekundy. – Miałam wrażenie, że właśnie z nieprzewidywalnością życia Justyna ma największe kłopoty – przyznaje X. (prosi o ukrycie danych i branży, dla której pracuje).

Podczas spotkań biznesowych (wyznaczanych z rocznym wyprzedzeniem) nie była w stanie zrozumieć, jak można się spóźniać, irytowały ją przestoje podczas pracy. Nie miała pojęcia, co zrobić z niezaplanowanym wcześniej wolnym kwadransem czy godziną i – zamiast na przykład z kimś porozmawiać albo iść na kawę – zabierała się za zaległą korespondencję mailową albo esemesową. Po skończonym spotkaniu wymigiwała się przed propozycją wspólnego obiadu, błyskawicznie ucinała rozmowy. – Miałam wrażenie, że ludzie spoza jej świata, czyli sportu, wydawali jej się mało czytelni. Dlatego bywała nieufna, ale nigdy nie odczytałabym tego jako wrogości czy zarozumiałości, a wiem, że wiele osób o to ją posądzało – mówi dziennikarka Iza Komendołowicz, autorka kilku tzw. lajfstajlowych wywiadów z Kowalczyk.

Bieg za normalnością

Leitmotivem tych wywiadów i towarzyszących im rozmów była narastająca z każdym rokiem potrzeba zmiany i jednocześnie obawa przed tym, jak będzie po drugiej stronie. Sport miał w życiu Justyny Kowalczyk pozostać, ale jako pasja, a na pierwszy plan miała wskoczyć właśnie normalność, czyli dom, rodzina.

Marek Jóźwik, były olimpijczyk, dziennikarz sportowy, żartuje, że Kowalczyk rwała się do cywila jak szczygieł z klatki. Tyle że tam – w odróżnieniu od sportu, w którym wysiłek przekłada się na wynik – nie ma fair play. Jeszcze zanim komentatorzy sportowi przeszli od zachwytów do narzekań, Justyna, przyzwyczajona do jasnych przekazów i szczerości, poruszała się po tym świecie jak po polu minowym. Lojalna wobec współpracowników i nielicznych znajomych miała kłopot ze zrozumieniem, dlaczego ludzie udają kogoś, kim nie są, albo leczą swoje kompleksy poniżając innych.

Dziwiło ją, po co do obsługi czy organizacji imprez sportowych zabierają się ludzie, którzy nie są praktykami, a i w teorii kuleją. Irytowały ją próby podczepienia się pod jej karierę, w której niewielu pomogło, gdy pomocy właśnie potrzebowała (na przykład kiedy jej kariera stanęła pod znakiem zapytania po dyskwalifikacji za doping). Pytana o zdanie odpowiadała szczerze nie tylko na temat własnej formy przed kolejnymi zawodami, ale też fatalnej infrastruktury, słabej selekcji i systemu szkolenia zawodników i trenerów w polskim sporcie wyczynowym.

Szykując się do kolejnych miesięcy w Estonii, gdzie w odróżnieniu od Polski są sztucznie, idealne do treningów i rekreacji, naśnieżane trasy nartorolkowe, dziwiła się, że działacze Polskiego Związku Narciarskiego nie byli zainteresowani budową własnych. Mimo że znalazło się miejsce (Kubalonka) i sponsor (jej własny).

W normalnym świecie to zbyt ryzykowne, ale ona nie zwracała uwagi na polityczną poprawność, kiedy krytykowała kolegów, sportowców garnących się do polityki (niezadowolenie na lewicy), albo nie włączała się w powszechną krytykę rozmachu igrzysk w Soczi (oburzenie na prawicy spotęgowane wyznaniem, że lubi Rosjan i nie interesuje jej polityka). A cały naród – niezależnie od preferencji politycznych – z mieszanymi uczuciami przyjął jej przyznanie się do romansu, straconej ciąży i depresji.

Paweł Wilkowicz – autor wywiadu, w którym Justyna tłumaczy m.in., że mimo powszechnej krytyki, czy wręcz hejtu, że traktuje psa jak dziecko, wpis na Facebooku „Straciłam Dzieciątko” nie dotyczył psa, ale właśnie ciąży – przyznaje, że bał się o nią. Nie tylko z powodu jej stanu podczas rozmowy, czyli depresji, ale też o to, co mogło się stać potem. Czyli ogólnonarodowej nadinterpretacji albo wykoślawiania tego, co Justyna jak zwykle powiedziała szczerze i bez owijania w bawełnę.

Jak przyznają nieliczni cywilni znajomi Justyny, jej coming out jako kobiety po przejściach mógł jednak być pierwszym, w pełni udanym krokiem do tzw. normalnego świata. Bolesnym – Wilkowicz najwięcej niemiłych (jak mówi: niestosownych) komentarzy po lekturze rozmowy usłyszał właśnie od kobiet. I rozczarowującym, bo mówienie o depresji, przez psychologów uznane za ważne i odważne, powszechnie zostało ocenione jako próba ratowania przygasającej kariery.

W ostatecznym rachunku jednak – co podkreślała sama Justyna – coming out był doświadczeniem potrzebnym jej samej. Nie – jak uważali krytykujący – dla wizerunku, ale dosłownie – życia.

Tyle że świat normalsów, przyzwyczajony do wizerunku twardej góralki, która wyłącznie wygrywa, nie kwapił się, aby przyjąć ją jako słabą, wrażliwą kobietę. Po Soczi, kiedy miała najdłuższy w swojej karierze, bo trwający prawie pół roku przestój, niewielu cywili wyciągnęło do niej rękę. A wsparcie, nawet wirtualne, było jej potrzebne jak nigdy dotąd. – Wystarczy mi przeczytać wpis jednego idioty na FB, a już mam dość. Gdy byłam silniejsza psychicznie, to miałam to w głębokim poważaniu, teraz nie – przyznawała.

Radziła sobie, jak wcześniej, sama. Nienamierzona przez paparazzich, którzy szukali jej w Kasinie Wielkiej, zamieszkała w Warszawie. Brała leki, chodziła na terapię, odpoczywała, ale nie do końca pozwalała sobie na – jak to nazywa – zwyczajne szwędactwo. Nowych nawyków, pomagających ułożyć tzw. normalne życie, nie udało jej się stworzyć. Zostały stare, ze świata sportu, oparte na planowaniu i wypełnianiu zobowiązań. Pisała (zawsze na czas i w zamówionej ilości znaków) felietony do jednej z gazet sportowych, skończyła pracę doktorską (obroniła na szóstkę). Na obronę zaprosiła garstkę najbliższych: rodziców, rodzeństwo i przyjaciółkę, z którą potem uciekały przed dwoma samochodami goniących ją fotografów. Liczyli na zdjęcia z opijania dyplomu. Ale ona wracała odespać.

Stara klisza, czyli walka

Lepiej poczuła się poza Polską, w niewielkiej wsi w Estonii, gdzie od lat trenuje. Lokalny dziennikarz przywitał ją słowami „Witaj w domu”. – Zaczęłam się dźwigać z kłopotów dzięki miejscowym znajomym, dzięki temu, jak mnie przyjmowali – przyznaje. W Estonii doszła do wniosku, że skoro na razie nie ma innego pomysłu na życie, nadal będzie przychodzić do tej samej pracy co wcześniej: czyli będzie biegać. Tyle że na razie narty i zawody będą terapią. Wróci do treningów i wyjazdów, aby przynajmniej w kilkudziesięciu procentach poczuć się tak, jak przed załamaniem. Mówiła o tym w kilku wywiadach, pisała na swojej stronie w popularnym serwisie społecznościowym.

Mimo to przegrane w ostatnich zawodach – naturalne dla kogoś dźwigającego się z choroby – ten tzw. normalny świat przyjął jako lenistwo, fanaberię albo wręcz cwaniactwo. Kiedy jedna z gazet wydrukowała jej felieton o mrozie, pojawiły się głosy, że mydli ludziom oczy zamiast wziąć się do roboty. Gdy przyznała, że uważała Joannę Muchę za dobrego ministra, odezwali się jej polityczni przeciwnicy, którzy ostrzegali, że Justyna za moment weźmie się do polityki. Po omdleniu zrezygnowała ze startów, ktoś powiedział: wycieczka zaliczona. A ona, jak zapewnia Wilkowicz, nie tylko słucha tego, co mówią o niej w mediach, czyta nie tylko artykuły, ale też umieszczane pod nimi komentarze. I – co czasem przyznaje na swojej stronie na FB (prowadzi ją sama i zamieszcza czasem kilka wpisów dziennie) – mimo że ciągle ma ochotę zostać jego częścią, nadal nie rozumie normalnego świata.

Dlatego znów patrzy na ten świat przez swoje stare, sportowe klisze. Czyli walczy. Kiedy ktoś oskarża ją o kryptoreklamę książki Szczepana Twardocha, przekonuje, że w jej życiu nie wszystko przekłada się na pieniądze. Irytuje się, kiedy ktoś inny krytykuje wywiad, w którym Krzysztof Hołowczyc mówi, że nie chce wygrywać za wszelką cenę. Usiłuje – za niego – wytłumaczyć, że przecież jest tylko człowiekiem. Wchodzi w dyskusję z internautą, który ma inne niż ona zdanie na temat finansowania biegów narciarskich, i zastanawia się, dlaczego wypowiada się na zupełnie obcy dla niego temat. Dla sławy? Aby zaistnieć? Nie pojmuje.

Nieliczni cywilni znajomi boją się, że może spalić się w tych przepychankach, ale Paweł Wilkowicz jest dobrej myśli. Justyna, nawet jeśli to nie przekłada się na wyniki, wychodzi z zakrętu. A psycholog sportu Martyna Nowak dodaje, że pokonanie trudności w życiu prywatnym może przełożyć się na gwałtowny skok w sporcie. Innymi słowy, Justyna nas jeszcze zadziwi. Ale czy my będziemy jeszcze w stanie ją czymś zaskoczyć?

Polityka 8.2015 (2997) z dnia 17.02.2015; Społeczeństwo; s. 23
Oryginalny tytuł tekstu: "Królowa śniegu schodzi w doliny"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną