Podawał mu pierś. Daruś, wtedy kilkutygodniowy, cmokał, ślinił sutek i płakał, więc podtykał mu butlę z mlekiem. Powtarzał sobie: – Dlaczego tego nie mam? Przecież powinienem to mieć! Potem wiózł niemowlę do tygodniowego żłobka, odwiedzał żonę w szpitalu, jechał do roboty, do cukierni. I kiedy po pięciu dniach znowu odbierał dziecko ze żłobka (z kolejnym tygodniem coraz bardziej ciche, słabe i blade), czuł szczęście i miłość. Jak mówi – miłość macierzyńską, bo ojcowskiej, chociaż urodzony jako mężczyzna, nie rozumiał. Podobnie jak innych mężczyzn, od których – mimo że stał z nimi w jednym rzędzie jako ministrant (do 21 roku życia), aktywista wiejskiej organizacji, a potem piekarz – zawsze odstawał. Jeden z nich, kiedy po imprezie w piekarni przyłapał go całującego pijanego kolegę, powiedział: Ożeń się. To cię naprostuje.
Dlatego kiedy na jednej z wiejskich zabaw poznał Anię, pięć lat młodszą, 20-letnią, cierpiącą na epilepsję, powiedział sprzeciwiającym się rodzicom: Mówcie, co chcecie, a ja i tak się z nią ożenię. Lubił ją i była – do czego przyznaje się po latach – kobietą, jaką sam chciał być. Długowłosą, spokojną, ciepłą. Nie sprzeciwiała się, kiedy zgłosił się na radiowy apel samotnej z Poznania (dam mieszkanie za opiekę) i zamieszkali ponad 500 km od rodzinnej wsi. Nie stawiała oporu, gdy prosto ze szpitala, do którego trafiła po ostrym ataku epilepsji, zawiózł ją razem z dzieckiem do Domu Matek z Małymi Dziećmi (w żłobku syn zaczynał mieć początki choroby sierocej). Nie protestowała pewnie i wtedy, kiedy rodzice zabrali ją i niemowlę z ośrodka i – w tajemnicy przed nim – przywieźli z powrotem na wieś.
Spotkanie 1: Daruś ma 1,5 roku
Patrzył na pary ze spacerówkami i myślał: Dlaczego tego nie mam?