Teraz czas na SKOK Wesoła z Mysłowic na Śląsku. Dokumentację instytucji wertują trzy prokuratury, a w styczniu do pomocy wezwano Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Straty szacuje się na 300 mln zł. Instytucję wystawiono na sprzedaż. SKOK w Mysłowicach powstał przy kopalni Wesoła, stąd nazwa Kasy, potem rozrósł się na 12 województw.
Głównymi beneficjentami było w sumie kilkanaście osób, powiązanych ze sobą kapitałowo lub rodzinnie. Można powiedzieć: układ towarzysko-biznesowy, decydujący o tym, kto dostanie milionowe pożyczki. Pierwsze skrzypce grał związkowiec z Solidarności, będący formalnie tylko członkiem rady nadzorczej. Jego syn był dyrektorem zarządzającym, synowa – kadrową, a brat synowej, wcześniej nauczyciel w podstawówce – prezesem. Ludzie SKOK od lat wspólnie biesiadowali z kilkoma pożyczkobiorcami i miejscowym establishmentem. A to nad Zalewem, a to w Karczmie Piwnej, a to w restauracjach dłużników.
Zaświadczenia o dochodach – będących podstawą oceny zdolności kredytowej klienta – traktowano, podobnie jak w Wołominie, swobodnie. Nikogo nie raził na przykład dokument potwierdzający zarobki za ostatnie trzy miesiące z widniejącą na nim datą zatrudnienia sprzed kilku dni. Ani nie dziwiło, że do wniosku o pożyczkę konsumpcyjną (prawie 2 mln zł) dołącza się kilka zaświadczeń wystawionych z datą wypłaty pożyczki, i to przez kilka różnych firm z terenu całej Polski. Umowy zawierano – wynika z dat na nich widniejących – także w niedziele.
Duża ratka
Pieniądze przelewały się w jednym i tym samym kręgu osób już od lat. W 2009 r. Prokuratura Rejonowa w Myślenicach sama wyłowiła trzy kredyty na łącznie 9,5 mln zł. Potem kolejne trzy – na ponad 10 mln – znów w tej samej konfiguracji osobowej.