W kraju nasila się wojenna gorączka. Kandydat Korwin-Mikke postuluje strzelanie do agresywnie demonstrujących górników, a związkowiec Duda odgraża się, że strzeli go za to w gębę. Wszyscy szykują się do odparcia najazdu zmotoryzowanego oddziału Nocnych Wilków rzuconych na nas przez Putina. W mediach trwa ożywiona dyskusja, czy Wilki wpuścić czy nie wpuścić, a jak wpuścić, to czy po to, żeby dać im słuszny odpór, czy raczej po to, żeby zmiażdżyć ich obojętnością, zbojkotować i przyglądać się ich poczynaniom oskarżycielsko, ale na spokojnie.
Pojawiają się pytania, czy kraj jest w ogóle do ataku Nocnych Wilków przygotowany. Wygląda na to, że nie jest, bo okazało się, że Wilki posiadają wizy schengeńskie i mają prawo do nas wjechać, kiedy chcą, a nawet zwycięsko dojechać do samego Berlina. Polski rząd nie podjął na razie w sprawie Wilków wiążących decyzji, bo gorączkowo naradza się z Berlinem. W każdym razie fakt, że tym razem mamy Niemców po swojej stronie, napawa optymizmem.
W prasie czytam, że środowiska patriotyczne są do obrony kraju gotowe, ale niestety mają utrudniony dostęp do broni. W efekcie siła ognia, jaką dysponują lokalne organizacje strzeleckie, jest ciągle niedostateczna. Członkowie tych organizacji skarżą się, że do celów szkoleniowych muszą wykorzystywać atrapy automatów, broń kolekcjonerską albo karabiny, które sami sobie kupują. Zresztą większość dysponuje pozwoleniami tylko na broń sportową, która w sprawach obronności ma słabe zastosowanie, bo nie można z niej pruć seriami, a jedynie pojedynczym ogniem, a taki ogień na przeważające siły wroga, to zdecydowanie za mało. Potrzebny jest ogień ciągły, którego niestety na dzień dzisiejszy nie ma z czego otworzyć.