Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Były milicjant, co poetą został

Mirosław Gryń / Polityka
Roman Maciejewski-Varga wędruje przez życie krętą ścieżką, z przystankiem na strajki w Stoczni Gdańskiej – w mundurze. Kiedyś nie wiedział, czy można służyć diabłu, pozostając człowiekiem. Dzisiaj już wie.

Roman ma 60 lat, policyjną emeryturę, dwie dorosłe córki, stary samochód i przyjaciół poetów. Sam też jest poetą. Trochę się zagubił, trochę się odnalazł. Wrażliwiec – mówią o nim znajomi. U poetów to norma.

Uważa, że życie człowieka nie jest wyłącznie splotem przypadków, to wypadkowa wydarzeń z dzieciństwa, które kształtują charakter. Jego ukształtowała niania Łucja, niepiśmienna Mazurka. Łucję przygarnęli rodzice Romana, kiedy był malutki. Nazywał ją nianią, ale w gruncie rzeczy najpierw była pomocą domową, potem domowniczką, a na końcu zastąpiła mu matkę.

Rodzice Romana pochodzili z terenów dzisiejszej Litwy, po wojnie osiedli w Olecku. Pracowali w miejscowej Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska, mama jako księgowa, ojciec był kierownikiem punktu skupu. Wkrótce pojawiła się trójka dzieci, Roman i jego dwie siostry. Rodzina żyła w miarę dostatnio i raczej zgodnie, tak Roman zachował ten obraz, a raczej okruchy, z których składał całość, bo ile może zapamiętać czterolatek? Kiedy skończył 5 lat, wszystko się rozsypało. Mama umarła podczas porodu, podobnie jak dziecko, które nosiła w sobie. Po latach Roman dowiedział się, że przyczyną śmierci obojga nie była, jak opisano w dokumentach, „ostra niewydolność krążenia”, ale zaniechanie lekarskie. Nie wykonano w porę cesarskiego cięcia.

Miesiąc po pogrzebie ojciec zniknął, a wraz z nim nie tylko jego osobiste rzeczy spakowane do walizek, ale i co cenniejsze przedmioty z rodzinnego domu. – Po prostu uciekł – mówi Roman. – Pojechał gdzieś w nieznane, zostawiając trójkę małych dzieci na pastwę losu. Nigdy mu tego nie wybaczyłem.

Kierowca w oparach poezji

Rodzina, czyli siostry mamy, postanowiły Romana i jego dwie siostry rozdzielić między siebie.

Reklama