Z Frankfurtu nad Odrą do Słubic przylatuje dron zawierający paczki z pigułkami wczesnoporonnymi. Organizatorem akcji jest holenderska fundacja Women on Waves, ta sama, która w 2003 r. zorganizowała na Bałtyku wizytę statku Langenort z kliniką aborcyjną na pokładzie, gdzie Polki mogły uzyskać porady antykoncepcyjne lub poddać się farmakologicznej aborcji.
Akcja „Abortion drone”, podobnie jak wcześniejsza z Langenortem, ma wymiar głównie symboliczny. Ma unaocznić różnicę, jaka dzieli Polki od innych Europejek w dostępie do bezpiecznych zabiegów. Tak tłumaczą to organizatorki ze strony polskiej: fundacja Feminoteka i Porozumienie Kobiet 8 Marca.
Ale ten happening pokazuje coś jeszcze: mimo że Polska ma jedną z najbardziej restrykcyjnych ustaw aborcyjnych w Europie, nie jest izolowaną wyspą. Mamy otwarte granice, a otaczają nas kraje, które dają kobietom prawo wyboru. Czeskie, słowackie i niemieckie kliniki masowo przyjmują pacjentki z Polski. Holenderska fundacja Kobiety w Sieci (Women on Web), pomagając kobietom z Trzeciego Świata i Polkom, prowadzi na zamówienie wysyłkę tabletek wczesnoporonnych. Ma nawet specjalną stronę internetową w naszym języku. „Abortion drone” jest właśnie symbolem otwartej Europy. I nie zmieni tego nawet groźba Tomasza Terlikowskiego, że drona zestrzeli.
Czysto symboliczny wymiar ma w istocie rzeczy także organizowana przez środowiska katolickie akcja zbierania podpisów pod projektem zaostrzenia ustawy aborcyjnej, tak by zakazywała zabiegów również w sytuacji ciężkiego uszkodzenia płodu i ciąży pochodzącej z gwałtu. Od przypadku pacjentki dr. Bogdana Chazana, który zmusił ją do donoszenia ciąży, mimo że płód był potwornie zdeformowany i nikt nie dawał mu szans na przeżycie, legalna aborcja w Polsce stała się całkowitą fikcją.