Jan mówi, że nie był elementem historii ani jako aparat represji, ani opozycja. Zwykły człowiek żyjący w określonym czasie i miejscu. W PRL. Wiedział, że jego nazwisko znajduje się na tzw. liście Wildsteina, ale nawet nie dopuszczał myśli, że to o niego chodzi. Do czasu kiedy teść, mocno już starszy pan, oświadczył, że nie chce, aby Jan bywał w jego domu, skoro wyszło szydło z worka. Byłeś esbekiem, twierdził teść, niszczyłeś ludzi, może i mnie szpiegowałeś.
Jan dowiedział się, że życzliwi donieśli teściowi, iż zięć figuruje na liście esbeków, gdzie obowiązuje prosty klucz. Jeżeli przy nazwisku numer identyfikacyjny zaczyna się od jednego zera, oznacza funkcjonariusza organów bezpieczeństwa PRL. Dwa zera informują, że mamy do czynienia albo z kapusiem, albo z ofiarą systemu. Przy nazwisku Jana widniało jedno zero. W rodzinie doszło do rozłamu.
Jan wystąpił do IPN o materiały na swój temat. Okazało się, że znalazł się w gronie funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa państwa w latach 1944–90 tylko dlatego, że przez rok pracował w szpitalu MSW jako sanitariusz na oddziale ginekologicznym.
Przy nazwisku nieżyjącej już matki Grzegorza też figurowało jedno zero. Grzegorz mamę słabo pamiętał, bo zmarła, jak miał cztery lata, ale był pewien, że nie miała nic wspólnego z SB. Zatrudniało ją w czasach PRL Ministerstwo Spraw Wewnętrznych – ale jako sprzątaczkę. Próbował wyjaśniać to znajomym, ale ci się tylko uśmiechali. Grzegorz poczuł się upokorzony i bezradny. Nie wiedział, jak przekonać innych, że mama nie była esbecką wtyką. Nawet żona z powątpiewaniem spytała: to dlaczego jej teczka jest w IPN, skoro tylko sprzątała?
Znalezienie się w zasobach archiwalnych IPN stygmatyzuje. W wielu przypadkach to brzmi jak wyrok, chociaż bez sądu.