Nad śpiącym noworodkiem pochyla się zespół lekarzy, fartuchy lepią się do pleców. Jest jak w saunie, bo operuje się w 35 stopniach, pod cieplarką, która musi stale dogrzewać dziecko. Lekarka otwiera brzuch i cierpliwie wsuwa metry maleńkich jelit i wątrobę na miejsce, do którego nie trafiły przez ostatnie miesiące. Zrotowane, odwrócone serce też na miejsce. Operacja idzie tak pomyślnie, że na koniec, gdy noworodek zostanie zaszyty, lekarze uformują nawet pępek.
– O tym, że narządy Jerzyka są poza jego brzuszkiem, dowiedzieliśmy się już w 11. tygodniu ciąży – mówi Joanna, jego mama. – Mieliśmy czas, by przygotować się na narodziny, wybrać szpital, omówić z lekarzami sposób i termin operacji. Przypadek Jerzyka należy do rzadkich, ale nie jest jedyny w Polsce. Średnio na świat przychodzi jedno dziecko tygodniowo z taką wadą. Gdy Jerzy rodził się przez cesarskie cięcie, na sali porodowej czekali już chirurdzy. Chłopczyka z sercem bijącym poza klatką piersiową natychmiast przetransportowali na sąsiedni blok operacyjny.
Jeszcze przed narodzinami dziecko wciąż podglądano, czekając na moment, gdy już będzie nadzieja, że poradzi sobie poza matką, a jeszcze będzie co operować. Bo jeżeli jelita pozostałyby na zewnątrz zbyt długo, doszłoby do martwicy, zrostów, rozpuszczenia – organizm dziecka ratuje się, dokonując samoamputacji wytrzewionych narządów. Potem rana zagoiłaby się, a dziecko nadal rosło, odżywiane krwią matki. Pewnie urodziłoby się ze ślicznym, gładkim ciałkiem – ale w środku byłby pusty brzuszek, dosłownie.
Polowanie na dzieci
Dzięki współczesnej medycynie dzieci można ratować z bardzo poważnych zdrowotnych kłopotów.