Weźmie się podziurawioną blaszaną puszkę, mówi pszczelarz Jamróz rozgoryczony po przegranej sprawie sądowej, nasypie do środka siarki, dołoży drewienek, rozpali, wsadzi to do ula i wysiarczy pszczoły na śmierć. Będzie się przechodzić ze śmiercią od pnia do pnia. Zrobi się pszczołom łagodnej rasy krainka komorę gazową na wzór tej, którą można obejrzeć w pobliskim muzeum Auschwitz-Birkenau.
• • •
Siedzi sam w gorący dzień w półmroku wadowickiej kawalerki, w zasięgu ręki ma akta sprawy sądowej i literaturę pszczelarską. Mistrz pszczelarski i specjalista chorób pszczół Mieczysław Jamróz, 82-latek, któremu ostatniego dnia czerwca, w apogeum sezonu miodowego, krakowski Sąd Okręgowy kazał usunąć z pasieki kilkadziesiąt pszczelich rodzin. Kilkadziesiąt, mówi mistrz, wzorowo zorganizowanych, opartych na ciężkiej pracy społeczeństw. Pszczoły przeszkadzały letnikom w wypoczywaniu. Siedzi mężczyzna postawny, gęstowłosy, z silnym głosem, nawykły do kierowania ludźmi w fabrykach – ale to było w czasach, które dawno minęły i coraz mniej ludzi go z tamtych czasów pamięta. Jeszcze tam we wsi Jaszczurowa uwijają się w powietrzu jego pszczoły, a już miastowi letnicy z leżaków i werand popatrują w kierunku pasieki, oczekując likwidacji, którą wygrali przed sądem. Jamróz pszczelarzy od 65 lat i jest to sens jego życia – dlatego siedzi sam w domu i porównuje swoje kiedyś z dzisiaj.
• • •
Urodził się w Jaszczurowej, dom stał tam przy domu, wkoło sami poważni zasiedziali gospodarze, a każdy trzymał w ogrodzie przynajmniej kilka pszczelich rodzin. Ludzie i pszczoły żyli zgodnie, a ich światy się przenikały, ponieważ nie istniały wtedy pojęcia sądowe nadmiernie relatywizujące rzeczywistość, takie jak „immisja”, „przeznaczenie społeczno-gospodarcze” albo „oddziaływanie ponad przeciętną miarę uciążliwości”.