Taka kolej rzeczy
Walczyła o bezpieczny przejazd kolejowy, straciła na nim dzieci
Te słowa Kamila O. wypowiedziała na wiejskim boisku w Pniewitem. Była niedziela. Co słychać? – zagadnęły sąsiadki. Wzrok miała jakiś nieswój. Byłoby bardzo dobrze, mówiła, gdyby nie ten niestrzeżony przejazd, sprawiający wrażenie, że dybie na ludzkie życie.
Odkąd pobudowali z mężem ładny biały domek, ozdobiony oknami w mahoniowych ramach, stylizowanymi na dworskie, z widokiem na ów przejazd, ten jakby Kamilę osaczył. Niestrzeżona śmierć – kasandryczyła – przyjdzie prędzej czy później. Jej i mężowi spowszedniał już ten egzystencjalny hazard, gdyż od lat uprawiają go kilkanaście razy dziennie, krzyżując się z torami przymusowo. Ona uchodzi z życiem zmuszona dojechać do pracy na bankowym stanowisku, po chleb, coś do chleba, on doglądać pól i rodzinnej firmy po drugiej stronie szyn. Pal licho ona i on, mają po 31 lat, można powiedzieć, że się nażyli.
Jej niepokój nasilił się, gdy Mateusz i Zosia weszli w wiek przedszkolno-szkolny, już musowo ryzykujący z przejazdem. Kamila O., matka – mówiła sąsiadkom – powzięła kroki, by oszczędzić choć te dzieci, śląc do kolei pisemne prośby o sygnalizację świetlną.
Zatem byłoby u niej bardzo dobrze, gdyby nie odpowiedź odmowna. Wtedy sąsiadki usłyszały te słowa o koniecznych ofiarach. Przynajmniej dwóch.
Statystycznie nieważni
Od roku we wsi obserwowało się kolejowe zmiany na lepsze. Szykowano trakcję pod unijne prędkości nowej generacji, mające uwieść pasażerów ceniących czas. W tym celu najpierw wymieniono nawierzchnię, podwyższając szyny nowiutkim kamieniem. Ciężarówki wywoziły stary gruz, choć gmina słała prośby, czy – w trosce o życie mieszkańców – może ten stary odkupić? Gospodarze sami podsypaliby drogi, zmienili strome profile podjazdów, czyniąc nowoczesny przejazd bardziej widocznym.