Z pieszymi się nie spieszą
W miastach wciąż rządzą kierowcy. Piesi dyskryminowani?
Polska od lat jest jednym z najbardziej niebezpiecznych dla pieszych krajów Europy. Na naszych drogach ginie ich co roku ponad tysiąc. I to mimo kilometrów nowych, bardziej bezpiecznych tras i chodników, mimo ograniczeń prędkości, wszechobecnych fotoradarów i coraz surowszych kar. To kolejny tekst przygotowany we współpracy z Fundacją PZU w cyklu poświęconym bezpieczeństwu pieszych.
***
Nawet w największych miastach słabość infrastruktury dla pieszych jest niemal wszechobecna. Przykład – ulice sąsiadujące z torem łyżwiarskim Stegny na warszawskim Mokotowie. Zimą ubiegłego roku obiekt pokazywały wszystkie telewizje. Po sukcesach naszych panczenistów na igrzyskach w Soczi rząd wspólnie z władzami Warszawy ogłosili ambitny plan modernizacji toru, który miał się stać najnowocześniejszym tego typu obiektem w Polsce. Chodziło przede wszystkim o zadaszenie toru, ale również o zagospodarowanie sąsiadujących z nim terenów.
Ale jak to bywa, kolejne terminy mijają, łyżwiarze tułają się po Europie, by trenować pod dachem, a ci, którzy muszą dojść na Stegny piechotą, biorą udział w miejskim survivalu. Latem maszerują wśród obłoków pyłu, zimą grzęzną w błocie, bo chodników brakuje, a ich żałosne pozostałości rozjeżdżają samochody.
Miasto niezbyt przyjazne pieszym, w którym rządzą kierowcy – taka opinia o Warszawie, mniej lub bardziej zasłużona, ugruntowana jest od lat. Mimo że sytuacja stopniowo się poprawia, to fakty – czyli chodniki oraz place zamienione w parkingi – i liczby pokazują, jak wiele trzeba jeszcze poprawić w tej kwestii.
Na system zarządzania ruchem stolica wydała 34 mln zł.