Piątek drugi. Przedwiośnie 2015 r. Stary siwy Tatar otwiera meczet w Gdańsku w samo południe. Zbierają się wierni na cotygodniowe modły. Ablucje, uściski dłoni, głuche poklepywania niosące się echem po świątyni. W meczecie ponad 40 śniadych mężczyzn, w tym z pięciu Polaków – Tatarzy i młody konwertyta z blond lokami. W babińcu – cztery konwertytki. Od roku nie ma imama, więc kazanie i modlitwę prowadzi ktoś wyznaczony przez przewodniczącego gminy. Tego, który był, Haniego Hraisha, odwołano z funkcji imama po 11 latach. W meczecie poruszenie – odwołany jest na sali, czy nie przyszedł? Nie przyszedł.
Oficjalne powody nieobecności odwołanego imama: odwiedza znajomą rodzinę w Kruszynianach, tam gdzie mieszka najwięcej polskich Tatarów. Sam jest Palestyńczykiem, nie Tatarem. Ale pozaprzyjaźniał się w Kruszynianach jeszcze w latach 80. Po przyjeździe do Polski na studia brakowało mu religii, a usłyszał, że pod Białymstokiem żyją jego bracia w wierze – Tatarzy. Ci przyjęli go bardzo ciepło.
Zanim został imamem, był biznesmenem – od małego. Jego pierwsze wspomnienia sięgają wieku trzech lat – i Palestyny. Był 1967 r., gdy w wyniku wojny sześciodniowej Zachodni Brzeg Jordanu przeszedł z rąk jordańskich w izraelskie. Uciekli wtedy z rodzinnej wsi Bardala do Jordanii, ale po kilku dniach ojciec zdecydował, że wracają. – To była dobra decyzja – opowiada Hraish. – Wkrótce granicę uszczelniono i wielu zginęło przy próbie jej przekroczenia. Palestyńscy rolnicy sprzedawali towar na giełdzie, ale ceny były tam niskie. Hani wykazał się inicjatywą, która na lata zmieniła lokalny handel. Pewnego dnia wybrał najładniejsze owoce i warzywa, wrzucił do bagażnika i stanął przy ruchliwej szosie z Izraela do Jerozolimy.