Pierwszy głośny coming out pociąga za sobą następne. Dwa tygodnie po publikacji wyznań ks. Krzysztofa Charamsy, geja żyjącego w związku z mężczyzną, o swojej homoseksualności powiedział perkusista zespołu Lao Che. Bo każdy coming out przeciera też szlaki innym. Wcześniej, po aferze na temat domniemanego molestowania w TVN, swoje doświadczenia wykorzystania zaczęły ujawniać kolejne celebrytki. Jeszcze wcześniej, nie byłoby historii skazanego właśnie za gwałt byłego prezydenta Olsztyna Czesława Małkowskiego, gdyby nie Aneta K., oskarżająca o molestowanie Andrzeja Leppera. Kobieta z Olsztyna zdecydowała się mówić pod wpływem kobiety z Radomia.
Autorzy coming outów mówią zwykle o wielkiej uldze. I mają rację, bo gdy jest sekret, mózg nie odpoczywa. Cały czas jest w stanie czuwania, na stand-baju. Kombinuje. Na przykład tak: stoisz na kawie w socjalnym, normalna rozmowa: kupiliśmy z żoną kurtki; w piątek jedziemy na działkę… Chcesz się włączyć, żeby nie stać jak kołek, ale każde słowo sprawdzasz w głowie, zanim powiesz – tak, żeby nie wyszło, że ty kupujesz te kurtki razem z drugim chłopakiem. Albo: próbujesz sobie przypomnieć, co im powiedziałaś ostatnim razem, gdy mąż pchnął cię na szafę. Lub: nerwowo czekasz, kiedy w końcu ktoś spyta, dlaczego wstajesz zza biurka dokładnie co trzy godziny i gdzieś na chwilę znikasz. Nie chcesz, by wiedzieli, że równo o 9, 12 i 15 musisz wziąć tabletki, żeby żyć.
Urządzenia w stanie czuwania zużywają dużo energii. Dlatego gdy człowiek w końcu podejmuje decyzję o rezygnacji z tajemnicy, ma jakby przypływ mocy, którą trzeba spożytkować. To jeden z powodów, dla których homoseksualne coming outy celebrytów bywają tak głośne. A także powód masowego pisania książek o doświadczeniu molestowania, o raku, wywiadów o walce z alkoholizmem.