Żyć, nie płacić
Alimenciarze to nie tylko mężczyźni. Są wśród nich także kobiety
Tekst ukazał się w POLITYCE w listopadzie 2015 r.
Dwieście dziewiątki – tak od artykułu 209 Kodeksu karnego o uporczywej niealimentacji mówią w aresztach i zakładach karnych o tych, którym się nie udało. Nie wymigały się. Dostały wyrok, a teraz, osadzone i zatrudnione w zakładzie karnym, mają odpracować alimenty. Od paru lat wyraźnie ich przybywa.
W porównaniu z mężczyznami wciąż są w mniejszości. Na przykład w lubelskim areszcie śledczym to zaledwie 8 proc. kobiet – więźniarek, w porównaniu z ponad połową wszystkich osadzonych mężczyzn. O ile jednak oni trafiają do więzienia w różnych okolicznościach i stanie, nierzadko sprawiając wręcz wrażenie osób zamożnych, one – prawie zawsze prosto z melin czy spod mostów. – Na bramie odczytujemy im wyrok. Tam też pobierają pościel, koce i odzież zastępczą, bo ich ubrania do niczego się już nie nadają – tłumaczy kierownik penitencjarny Aresztu Śledczego w Lublinie mjr Tomasz Suseł. – Ubrania pakujemy do worków i przekazujemy firmie utylizacyjnej. Włosy, z racji na ich stan, zwykle trzeba zgolić.
Same osadzone trafiają do celi przejściowej. Stąd przez 14 dni jeżdżą na badania lekarskie. Niektóre, nim trafią do zakładu karnego, idą jeszcze na odwyk do pobliskich Abramowic. Innym, po miesiącach bezdomnego życia, wystarczy ciepłe łóżko, regularny posiłek i leki.
Z przejściówki trafią do sali ogólnej, gdzie wśród skazanych za pobicia, rozboje i wyłudzenia zaczekają na posiedzenie komisji penitencjarnej. Ta skieruje je do właściwego zakładu karnego. Zazwyczaj, jak mówi mjr Suseł, będzie to półotworek, czyli półotwarte więzienie, np. na warszawskim Grochowie albo w Grudziądzu. O ile znajdzie się miejsce, będą odpracowywać zaległe alimenty.