Kolorowanie biało-czerwonego
Jak sobie radzą w polskich szkołach dzieci imigrantów
Ewa Winnicka: – Nie bała się pani przyjmować dzieci uchodźców?
Krystyna Starczewska: – Nie widzę powodu, żeby się bać. Przyjmujemy do szkoły uchodźców od lat 90., odkąd zaczęła się pierwsza wojna czeczeńska i z Czeczenii zaczęli uciekać umęczeni mieszkańcy. Na początku to było kilka osób z ośrodka dla uchodźców. Dziś na 350 uczniów mamy około 70 uchodźców i imigrantów z około 16 krajów. Jeden z naszych uczniów wpadł na pomysł, by w hallu rozwiesić flagi krajów, z których pochodzą jego zagraniczni koledzy. Flagi wiszą i robią wrażenie.
Jakie są opowieści tych uczniów?
Bardzo różne. Niektóre dzieci przyjeżdżają z rodzicami, niektóre dojeżdżają z ośrodków dla uchodźców, niektóre są z rodzin, które już pracują i stają na własnych nogach. Ale są też takie, które dotarły do Polski zupełnie same. Przyjęliśmy dwie dziewczynki, które odebrano handlarzom żywym towarem. Były przerażone i wycofane, po roku odzyskały spokój i zaczęły nawet się uśmiechać. Są ofiary konfliktu na Ukrainie, które straciły tam swoje rodziny. Niektóre dzieci są wciąż w ciężkiej traumie, wymagają pomocy psychologicznej.
Skąd pomysł, żeby przyjmować uchodźców?
Założyliśmy I Społeczne LO w 1989 r. z myślą, żeby służyło uczniom i było otwarte na różnorodność. Zależało nam też, by nasza szkoła nie zamieniła się w miejsce wyłącznie dla zamożnych dzieci z rodzin inteligenckich. Jeszcze zanim zaczęli do nas uczęszczać uczniowie obcokrajowcy, zaczęliśmy przyjmować dzieci z domu dziecka. One też potrzebują szczególnego wsparcia, ponieważ najczęściej nie miały wcześniej doświadczenia miłości i akceptacji. Często żyją w przekonaniu, że nic z nich nie będzie. Są bierne. Tylko indywidualna praca z każdym z nich daje efekty.