Desant na pomarańczową wyspę
Dwa województwa, w których PO pokonała PiS: jakie będą ich losy?
Kiedy Państwowa Komisja Wyborcza, ogłaszając wyniki, pokazała mapę administracyjną, te dwa województwa oznaczone na pomarańczowo wyraźnie odcinały się od chabrowej reszty. – Obszar rozsądku nad Bałtykiem – powie pół żartem, pół serio Marek Tałasiewicz, jeszcze urzędujący, ale wkrótce były wojewoda zachodniopomorski. Gdyby nie ten nadmorski pas pomarańczu, zwycięstwo PiS byłoby bardziej efektowne. No i jakże miłe dla partii, której wspólnota narodowa jest bliższa niż zróżnicowane społeczeństwo obywatelskie. – To jest jak sól w oku – ocenia Mieczysław Struk, marszałek pomorski.
Pomorskie archipelagi
Komentatorzy polityczni, wcześniej chętnie interpretujący geografię wyborczą, tym razem zamilkli. Województwu pomorskiemu łatwo przypisać „efekt matecznika”, kolebki PO, a zarazem wyzwania dla PiS. Ale co z zachodniopomorskim? – Myślę, że zaważyły niekoniecznie te same czynniki – uważa prof. Aleksander Hall, historyk, który kawał życia oddał działalności najpierw opozycyjnej, potem politycznej. – Pomorze samorządowe jest w dużej mierze konserwatywne, ale niepisowskie. I ono cały czas gra pierwsze skrzypce. Zachodniopomorskie z kolei ma taki profil, że tam mimo wszystko nie ma wzięcia ten typ prawicowości, który reprezentuje PiS. Chodzi mi o słabsze przywiązanie do Kościoła, słabsze struktury społeczne, większą otwartość na Zachód.
Na Pomorzu PO rekordowe poparcie otrzymała w malutkiej Krynicy Morskiej (44,12 proc.). Może także dlatego, że popularnemu kurortowi grozi zostanie wyspą w sensie dosłownym. Chodzi o kanał przez Mierzeję Wiślaną, którą PiS wielokrotnie obiecywał przekopać, także w ostatniej kampanii. PO nie mówiła kanałowi nie, ale się nie śpieszyła. To projekt polityczny – uniezależnia elbląski port od będącej we władaniu Rosji Cieśniny Pilawskiej.