Według Marii wszystko się samo rozpędziło i teraz leci samo, bez jej udziału. Cztery lata temu dostała tytuł sąsiadki aktywnej, czy też może był to tytuł inicjatorki działań społecznych, zresztą może jeszcze inaczej to brzmiało – nie przywiązuje się do nazw – i przyjechała telewizja robić z Marią wywiad. Uruchomienie kapitału oddolnego, przywrócenie sprawczości – wiało redaktorskim, słownym marmurem. A Maria tylko poszła do bramy przy Targowej 62, porozmawiała z ludźmi i zrobili sobie sąsiedzki klub-nieklub, czyli sąsiedzi się polubili, odnowili bramę, podwórko pomalowali w koty. Z kolei zaczęli sobie pomagać i nawet nawzajem o siebie dbać, a to wszystko jest do dzisiaj tak święte w tamtej bramie, że nikt tego nie niszczy, pomimo że to jest warszawska Praga – dzielnica o złej sławie.
Rozmawiając wtedy z telewizją o sile sąsiadów, Marii wymsknęło się, że jeśli zechcą, założą sobie w innej praskiej bramie bibliotekę sąsiedzką, każdy będzie mógł przyjść, posiedzieć, poczytać, wypożyczyć książkę, a nawet jej nie oddawać.
Właśnie od tej pory wszystko się rozpędza i leci.
• • •
Teraz dzwoni telefon w suterenie jeszcze innej bramy, adres Targowa 61 – wejście za kontenerem śmietnikowym, i Maria prosi, żeby ten, kto odbierze, powiedział, że Maria zmarła i że ją to wszystko przerosło. Ale także, że zmartwychwstanie za jakiś czas i oddzwoni. Idzie to powiedzieć Przemo, więzień zakładu otwartego po drugiej stronie Wisły, wolontariusz biblioteki sąsiedzkiej. Przemo był w życiu królem, obracał się w stylowych miejscach, otoczony ciekawymi ludźmi, rozwinął świetnie zarabiającą firmę i otrzymał wyrok z paragrafów gospodarczych. Ma obycie dżentelmena, kojący głos i nie powtarza, że Maria zmarła, ale że zajęta.