Nie, Pawełku. To nie jest twoja mama. To jest pani, która przyszła w odwiedziny. Mówiłam ci. Jak będzie twoja nowa mama, to cię poinformujemy – mówi dziecku Joanna Manołow, która razem z mężem prowadzi rodzinę zastępczą pełniącą funkcję pogotowia rodzinnego. Pawełek przygląda się powitalnej krzątaninie. Jest rekordzistą. Ma trzy lata, większość przeżył w pogotowiu. Niedawno został przez sąd uwolniony. To znaczy jego sytuacja prawna została wyprowadzona na prostą. Można go zgłosić do adopcji. Oprócz niego jest jeszcze jedna dziewczynka i pięciu chłopców. W wieku od dwóch miesięcy do dwóch i pół roku. I pięć rodzonych córek Manołowów.
Joanna opowiada: – Chodziłam do liceum im. Hanki Sawickiej w Kielcach. To jedna z tych szkół, o których krążyły dowcipy, że jak każą się nauczyć książki telefonicznej na pamięć, to uczniowie karnie pytają: Na kiedy? Szkoła współorganizowała latem obozy dla uczniów. Jeden był pedagogiczny, w programie m.in. spotkanie z Tomaszem Polkowskim z Towarzystwa Nasz Dom. Opowiadał o rodzinnych domach dziecka, a Joannie zaklikało, że chciałaby to robić. Wtedy jeszcze dokładnie nie wiedziała dlaczego – ale profesjonalnie przystąpiła do realizacji projektu. Świadoma, że do pracy matki trzeba być przygotowaną wszechstronnie, ukończyła studium pielęgniarskie i jednocześnie pedagogikę, specjalizacja opiekuńczo-wychowawcza. Jeszcze na studiach urodziła Karinę.
Prowadząc badania do pracy magisterskiej, pomieszkała w trzech rodzinnych domach dziecka. I wtedy po raz pierwszy pomyślała, że bywa trudno. Że niektóre dzieci na przykład kradną. Że może potrzebuje jeszcze czasu. Tomasz Polkowski powiedział: To może urodzisz drugie? Bo jeśli tego nie zrobisz przed, to potem już nie będziesz miała kiedy.
Druga znów była córka.