Brójce są dokładnie pomiędzy. Od północy okala je droga 92, krajówka. Od południa, w lekkim oddaleniu, autostrada A2. To liczące tysiąc mieszkańców dawne rzemieślnicze miasteczko, położone 100 km od granicy z Niemcami. Po drugiej wojnie zdegradowane do statusu wsi, wciąż ma rozległy, kiedyś całkowicie wybrukowany, rynek. Dzisiaj nazywa się on placem Wiosny Ludów. Ale z usadowionego na rynku przystanku autobusowego pojechać można tylko do Międzyrzecza i Trzciela, a w wakacje to już właściwie nigdzie. Za to nawet na przystanku słychać jednostajny szum jadących opodal Brójców samochodów.
O krajówce, a konkretnie o śmiertelnych wypadkach – łącznie z nieodległym zakrętem latających trupów – opowiadać może tu każdy. Tak samo jak o korkach, tirach. O nowej autostradzie trudno coś powiedzieć. Może tyle, że od kiedy ją otwarto, nawet Club, a wedle miejscowych tak naprawdę niewielki przydrożny burdelik, się zamknął. Teraz wisi na nim płachta z wielkim czarnym napisem: „Wynajmę lub sprzedam”.
Nie ma wolności bez mobilności
Ukończenie budowy ostatniej nitki autostrady A2 fetowano oficjalnie i głośno. Inwestycja rozpoczęta w lipcu 2009 r. miała włączyć Polskę do sieci autostrad europejskich (trasa E30 z Cork w Irlandii do Omska w Rosji), tworząc przy okazji dogodny kanał komunikacyjny między Berlinem a Poznaniem i dalej Warszawą. Rząd traktował ją bardzo prestiżowo, przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej w 2012 r. mówiło się nawet o historycznym końcu modernizowania Polski. Gdy w 2014 r. wielkopolska redakcja „Gazety Wyborczej” ogłosiła plebiscyt na najważniejsze wydarzenie ostatniego ćwierćwiecza, głosami czytelników zwyciężyło właśnie otwarcie A2.