Juliusz Ćwieluch: – Panie Marku, wracacie z Kabaretem Olgi Lipińskiej.
Marek Siudym: – Prezes Kurski dwoi się i troi, żeby odtworzyć czar PRL, ale Kabaret to raczej po jego trupie mógłby wrócić. Przede wszystkim oni nie mają za grosz poczucia humoru.
To jasne. Kabaret wraca w internecie. Coraz częściej ludzie wrzucają jakieś kawałki z pana udziałem. Materiały archiwalne, a znów aktualne.
Olga miała wielki talent do wyłapywania hipokryzji, a teraz jest jej tyle, że można by kręcić po dwa odcinki dziennie. Kłopot polega na tym, że to już przestaje być zabawne, a robi się groteskowo niebezpieczne. Nam się wydaje, że oni są śmieszni, a tak naprawdę pokazują kły.
Pan się boi PiS?
A czego tu się bać? Porządzą. Zrujnują gospodarkę, wywalą nas na margines Unii Europejskiej i sobie pójdą. Później latami to trzeba będzie odkręcać, ale o to niech się martwią młodzi, którzy ich dziś popierają. Mnie co najwyżej denerwują. W czasie stanu wojennego miałem to samo. Nie byłem przerażony, ale po prostu… no powiedzmy zdenerwowany.
Nie ciągnęło pana, żeby emigrować?
Ja miałbym emigrować, a dlaczego? Przecież to moje państwo, jestem u siebie. Ja tam zawsze uważałem, że jak się towarzyszom nie podoba, to niech towarzysze przeniosą się do Moskwy. I teraz też nie mam zamiaru dać sobie wmówić, że coś jest ze mną nie tak. Mój dziadek ze strony matki miał niemieckie korzenie. Niemcy chcieli mu dać papiery, że jest ich. Dziadek się uparł, że jest Polakiem. Niemcy, że z papierów wynika, że jednak Niemcem. A dziadek na to, że czuje się Polakiem. I go w nagrodę wywieźli na roboty.
W 1941 r.