Dzisiaj Montenegro, jutro Monte Carlo
Czarnogóra ma własnych uchodźców – Romów
Ludzie z Podgoricy, stolicy Czarnogóry, nie zapuszczają się tu, zwłaszcza po zmroku. Po co? Nie ma kina, teatru, boiska, centrum handlowego, kawiarni, restauracji, siłowni. Są za to Cyganie.
Konik to czarnogórskie getto, gdzie wychudzone konie chodzą luzem. Trzeba patrzeć pod nogi, bo pokrywy od studzienek dawno już poszły na złom. To stąd do miasta wyjeżdżają trójkołowce, wozy ciągnięte przez konie lub motory z podczepionymi wózkami. Nowymi osiedlami stolicy wracają do podmiejskich obozowisk wypełnione plastikiem, sprężynami, starymi lodówkami, kawałkami metalu i innym śmieciem. Kierują nimi ojcowie, nastolatki, czasem przepełnione riksze pchają matki z dziećmi. Zdarzy się, że czarnogórskie dzieciaki na jakimś osiedlu dla zabawy rzucają w nich kamieniami. To stąd mali Romowie wychodzą żebrać na skwerach i skrzyżowaniach.
W całej Czarnogórze mieszka mniej więcej tylu ludzi co we Wrocławiu (ok. 630 tys.). W 1999 r., po wojnie w Kosowie, przyjechało tu 20 tys. uchodźców, z czego 4 tys. Romów. Ulokowano ich na obrzeżach Podgoricy, w dzielnicy Konik, której najbardziej wschodnia część od zawsze była romska. Albańczycy palili romskie domy na równi z serbskimi. W sumie z Kosowa uciekło prawie 100 tys. ze 140 tys. kosowskich Romów. Kraje bałkańskie mają wiele obozów uchodźców, które są jak niezagojone rany po bratobójczych walkach. Większość mało widocznych. Konik I i II są największymi z nich. Ich nie da się nie zauważyć – nawet dziś, gdy na Bałkanach przybywa uchodźców z Azji i Afryki.
Obozy
W dwóch obozach żyje ponad 2 tys.