Rodzinna wioska Magdaleny Zmitrowicz ma 150 mieszkańców i spore możliwości wędkowania, ale z pracą jest mizeria. Sześć lat temu 19-letnia Magda po skończonym liceum, profil usługowo-handlowy, rozpytywała znajomych w pobliskim Koszalinie, czy o jakiejś nie słyszeli. Atuty Magdy: ufna, otwarta, lubi ludzi i łatwo nawiązuje znajomości. Więc na ulicy Młyńskiej w Koszalinie dzięki koleżance poznała chłopaka o imieniu Adrian, a on zaprosił Magdę na kawę do swojej ciotki Eli. Warto było wpaść, bo ciotka Ela prowadziła lokal i mogła paść jakaś propozycja pracy…
Lokal miał lokalizację, ale niewiele więcej. Na podłodze leżały pędzle i puszki farb, pod ścianą stałą drabina, a wszędzie panował remontowy nieład. Ciotka zrobiła kawę i zapytała, czy Magda nie chciałaby pomóc, bo widać, jak jest. Magda wyraźnie się jeszcze nie zadeklarowała, gdy do towarzystwa dołączyła Monika, współwłaścicielka lokalu. Monika i Ela przy kawie otwierały przed Magdą nowe możliwości: jeśli zechce, dostanie w barze pracę, tylko że fundusze się kończą, a trzeba dokończyć rozgrzebany remont. I chodzi o to, żeby Magda podżyrowała Monice kredyt. Formalności Monika i Ela biorą na siebie. Jeszcze kawki?
Po kilku dniach zastanawiania się Magda dała im dowód osobisty, bo to jednak była nadzieja, a następnego dostała do podpisania druk poświadczający, że jest w barze już zatrudniona. Dziwiła się, że przecież jeszcze nie pracuje, na co Monika odpowiadała, że nie ma się czym przejmować. Zaraz po remoncie będzie dla niej praca.
Sytuacja osobista wymagała pilnej stabilizacji, gdyż Magda za pół roku spodziewała się dziecka. Więc podpis złożyła. W takiej sytuacji to ludzka rzecz.
Następnego dnia aresztowano Monikę. A dwa tygodnie później policja wezwała Magdalenę Zmitrowicz na przesłuchanie.