Gimnazjalistom z Jasła, którzy dopuścili się profanacji hostii, grozi rozprawa przed Sądem Rodzinnym. Grozi im także kościelna ekskomunika. Z tym ostatnim trudno polemizować.
Profanacja hostii to wydarzenie, które należy rozpatrywać w kategoriach religijnych. Kościół katolicki ma takich sytuacjach swoje wewnętrzne zasady i zapisy kodeksu kanonicznego. Przynależność do Kościoła katolickiego jest – przynajmniej w teorii – dobrowolna i ci, którzy się z nim identyfikują, podlegają ustalonym przez niego regułom.
Można się oczywiście zastanawiać, czy gimnazjaliści, którzy wypluwają hostię, robią zdjęcia podczas mszy i parodiują ukrzyżowanie, znaleźli się w kościele z autentycznej potrzeby serca. Czy może działają tu takie czynniki jak rodzicielski przymus, nacisk lokalnej społeczności czy coraz bardziej namolna w polskich szkołach presja katechetyczna. Ale to inna historia.
Pytanie, czy w takiej sytuacji należy wzywać policję i angażować państwowy wymiar sprawiedliwości. Równie dobrze można by oczekiwać, że będzie interweniował w sytuacjach złamania postu czy wówczas, gdy ktoś zapomni, by dzień święty święcić i zrobi w niedzielę wielkie pranie.
Sytuacja z Jasła pokazuje po raz kolejny anachroniczność art. 196, mówiącego o obrazie uczuć religijnych. Policja będzie sprawdzać, czy doszło do jego złamania, potem będzie debatował o tym sąd, być może – jak w przypadku procesu Dody – powołując biegłych i snując teologiczne dywagacje, co jest, a co nie jest przedmiotem kultu religijnego.
Anachroniczność art. 196 polega na tym, że obraza uczuć religijnych jest ścigana z urzędu. Każdy, kto poczuł się obrażony, może zgłosić zawiadomienie do prokuratury, a ta musi się sprawie choćby przyjrzeć. Nawet gdy zgłaszający twierdzi, że jego uczucia religijne obraził konkurs rzutu moherowym beretem na lokalnym festynie.
Gdyby obrazy uczuć religijnych trzeba było dochodzić z oskarżenia cywilnego, takich przypadków byłoby z całą pewnością mniej, a przeciążony wymiar sprawiedliwości zaoszczędziłby czas i środki.