Rocznicowe obchody smoleńskie miały oficjalnie charakter państwowy, choć ich faktycznym podmiotem było nie tyle państwo, ile rządząca partia. Msza, pochód i wiec na Krakowskim Przedmieściu ujawniły paradoks towarzyszący smoleńskim „miesięcznicom” od czasu objęcia władzy przez PiS. Otóż demonstrujący wraz z przemawiającym pod Pałacem Jarosławem Kaczyńskim zachowywali się tak, jakby wciąż byli w opozycji. Prezes Kaczyński krzyczał o konieczności walki z establishmentem, a zebrany pod mównicą tłum skandował „zwyciężymy, zwyciężymy”. Nie brakowało akcentów podkreślających, że ci, którzy demonstrują, są „po stronie ofiar”, czyli de facto po stronie słabszej, okrutnie traktowanej.
Charakterystyczne, że udział prezydenta i państwowa oprawa uroczystości nie wpłynęły ani na retorykę przemówienia prezesa, ani na reakcje zgromadzonych: jak zwykle dominowała atmosfera politycznej gorączki. Warto jednak odnotować, że poprzedzający przemówienie Kaczyńskiego przemarsz z flagami, portretami i transparentami, a także podniosłe wystąpienie prezydenta powielały wzór manifestacji poparcia: władza przy udziale swoich zwolenników celebruje rocznicę, a przy okazji uwzniośla samą siebie.
Pod tym względem 10 kwietnia przypominał obchody 1 Maja za czasów PRL. I jest to dla PiS istotny problem, bo czy można posługiwać się językiem oporu, gdy reprezentuje się władzę? Chyba że polityczny projekt rządzącego dziś w Polsce ugrupowania potraktujemy jako wyzwanie rzucone światu, zwłaszcza temu zachodniemu, z instytucjami Unii Europejskiej na czele, wówczas ów język oporu będzie miał uzasadnienie.
W przeddzień rocznicy smoleńskiej odbył się protest przeciw planom wprowadzenia bezwzględnego zakazu aborcji. Nie pierwszy, bo już wcześniej w 18 miastach w Polsce oraz w Londynie i Oslo takie protesty organizowała partia Razem.