Wspomnienia niegdysiejszych maturzystów
Jak wyglądała matura tuż po wojnie
Kwiecień 1939 r. Józef Sławomir Przedpełski, w domu zwany Sławkiem, nie dowierza, kiedy na szkolnej tablicy nie znajduje swojego nazwiska wśród uczniów dopuszczonych do matury. Przecież na zakończenie semestru nie ma ani jednej dwói. Dlaczego nie może zdawać? Rodzice Sławka nie pojawiają się w szkole, aby o to zapytać, choć znają się z dyrektorem. Bo nie wypada wykorzystywać znajomości.
Ta szkoła to Liceum Matematyczno-Fizyczne, należące do elitarnego przedwojennego zespołu szkół gimnazjalno-licealnych Aleksego Zimowskiego w Łodzi. Nauczyciele najlepsi z najlepszych, dobrze opłacani. Pracują bez żadnego pensum, są w szkole do wieczora. Kiedy koledzy ślęczą nad maturą, Sławek – nie mogąc sobie znaleźć miejsca – przychodzi do szkoły. Kolega wynosi mu matematyczne zadania. W domu dwa rozwiązuje bezbłędnie, trzecie do połowy. Zdałby! Ale kolejna szansa dopiero za rok. Sławek dobrze wie, że świadectwo dojrzałości pasuje człowieka na inteligenta, otwiera drzwi do wielu posad. Jego stryjek po maturze jest radcą w łódzkim urzędzie wojewódzkim. Ale Sławek myśli o studiach, o prawie.
Słychać już jednak pomruki wojny, pod koniec sierpnia młody Przedpełski zgłasza się do Batalionu Obrony Narodowej Łódź. Po dezercji dowódcy kompanii we wrześniu zostaje dowódcą. Kiedy wyrusza konnym wozem z rynku w Łowiczu w kierunku Warszawy, jakiś cywil prosi, by go zabrał. To jego matematyk! W drodze wyjaśnia, dlaczego nie dopuścił Sławka do matury. Wszyscy w szkole byli przekonani, że jako uczeń klasy matematyczno-fizycznej pójdzie na politechnikę. Inżynierem jest przecież ojciec Sławka, w technicznym kierunku kształci się jego brat.