Juliusz Ćwieluch: – Zmienia pan wygląd, nazwisko i na potrzeby telewizyjnego show zatrudnia się w firmie, w której przepracował 20 lat. Nikt pana nie rozpoznaje, to chyba nie najlepiej świadczy o prezesie.
Jacek Michalak: – Byłem przekonany, że to się nie uda, i od razu mnie rozpoznają. Charakteryzacja była świetna, ale przyznaję, trochę pomogliśmy szczęściu. Tych pracowników, którzy znali mnie najlepiej, w czasie kręcenia materiału po prostu wysłaliśmy na szkolenia.
Ten pomysł z programem przypomina mi trochę zabawy znudzonych arystokratów przebierających się za pastuszków, żeby zasmakować życia prostego człowieka.
Atlas to duża organizacja biznesowa z przychodami przekraczającymi miliard złotych rocznie. U nas decyzjami nie rządzi nuda, ale interes. Kiedy autorzy programu zwrócili się do nas z tym pomysłem, uznaliśmy, że to dobry sposób na promocję. Duża oglądalność, świetny czas antenowy. Żeby było zabawniej, osobiście podejmowałem decyzję na tak, będąc święcie przekonanym, że to nie ja przejdę tę ciężką próbę. Tak się ułożyło, że wytypowany do programu menedżer się wycofał i trafiło na mnie.
Też trzeba było się wycofać.
Kary umowne za wycofanie się z programu były horrendalnie wysokie. Gdyby nie to, wycofałbym się po pierwszych paru godzinach w kopalni. Stres, zmęczenie, nerwy. No i mordercza wprost robota. Myślałem, że się tam przekręcę.
Oni tak pracują dzień w dzień.
Tadeusz, który był moim opiekunem w kopalni gipsu i anhydrytu Niwnice, którą kupiliśmy w 1998 r., bardzo ciepło mnie przyjął. On tam na dole przepracował już 34 lata. Bardzo go za to podziwiam. Reżyserka programu Jola Szuber chciała, żeby coś ciekawego wydarzyło się na planie, żeby były jakieś emocje.